USA 2015 (Bridge of Spies) Reż. Steven Spielberg. Aktorzy: Tom Hanks, Mark Rylance, Amy Ryan
Thriller szpiegowski. Tom Hanks negocjuje wymianę agentów między USA i ZSRR.
Grany przez tego aktora adwokat Donovan najpierw broni radzieckiego szpiega Abla (świetny, kradnący wszystkie sceny Anglik Rylance), narażając się na ostracyzm ze strony rodaków, a następnie zostaje wysłany do przedzielanego właśnie murem Berlina, aby negocjować jego wymianę na amerykańskiego pilota zestrzelonego nad terytorium ZSRR.
Bardzo solidny, trochę staroświecki thriller, wciągający i z napięciem - jeśli niezbyt silnym, to dlatego, że, jakkolwiek stolica NRD A.D. 1961 jest bardzo nieprzyjemnym miejscem, to nasz bohater, emisariusz potężnego państwa, nie wydaje się szczególnie zagrożony. Wszystko jest tu starannie odpracowane i comme il faut - scenografia, linia dramaturgiczna, aktorstwo, przesłanie itd. - do tego stopnia, że ta gładkość i arcypoprawność zaczyna drażnić. Jest to jeden z tych filmów Spielberga, gdzie czuję się jak dziecko prowadzone za rączkę przez ojca.
Przy scenariuszu majstrowali bracia Coen, ich udział jest widoczny w niektórych zabawnych scenach czy kwestiach, ale przewrotność, ich znak firmowy, raczej nie rzuca się w oczy. Donovan jest tak idealny (szlachetny, uczciwy, inteligentny, kompetentny, pryncypialny, ale z poczuciem humoru itd.), że gdyby jego rolę grał mniej zdystansowany aktor, nie można by na niego patrzeć (a zwłaszcza słuchać). Odreżyserska sympatia wobec rosyjskiego szpiega wydaje mi się ciut przesadna; to, że Abel znosi swój los z większą godnością niż jego amerykański odpowiednik zdaje się nie brać pod uwagę faktu, że Rosjanie traktowali "jeńców" jednak trochę inaczej, niż Amerykanie. Ale im bliżej finału, tym emocje większe, a nasze życzenie, aby misja Donovana (obejmująca nie tylko jednego żołnierza) się powiodła - silniejsze. W sumie dobre i atrakcyjne kino, z moralnymi wskazówkami na dzisiaj, ale do Le Carre daleko.
Cinema City, Helios Sukcesja, Silver Screen
Polska 2015. Reż. Marcin Koszałka. Aktorzy: Filip Pławiak, Adam Woronowicz, Julia Kijowska
Marcin Koszałka na tropie PRL-owskiego seryjnego mordercy. Tym razem reżyser porzuca formę dokumentu dla fabuły skrojonej pod widzów lubiących wyzwania.
Nie każda opowieść o seryjnym mordercy musi być thrillerem. Lecz jeśli już patrzę mu prosto w oczy, chciałbym poczuć emocje. A z tym u Koszałki jest problem. Co nie znaczy, że to film zły.
Ceniony dokumentalista i operator przyznaje, że jego debiut fabularny w 50 procentach tworzy atmosfera, reszta to postaci oraz interakcje pomiędzy nimi. Przyjmując ten podział, 3 z 4 gwiazdek "Czerwony pająk" dostaje ode mnie właśnie za gęsty klimat.
Kraków połowy lat 60. ubiegłego wieku to miasto mroczne i przygnębiające, ponuro wyglądają puste ulice itd. Każdy kadr wydaje się przemyślany, stylizacja również. Szkoda, że w tej po mistrzowsku wykreowanej przestrzeni rozgrywa się historia pozbawiona przez konstrukcję scenariusza "mięsa".
Zdolny sportowiec przed egzaminami na medycynę nawiązuje relację z seryjnym mordercą terroryzującym Kraków. To opowieść inspirowana zarówno losem autentycznych postaci, jak i miejskimi legendami. Reżyser prowadzi ją bardzo precyzyjnie poprzez obraz. Chłodny minimalizm, dystans, z jakiego obserwuje swoich bohaterów udziela się widzowi. Ale przez to całość staje się coraz bardziej obojętna.
Rozumiem intencje - próbę autorskich rozważań o naturze zbrodni, grę niedopowiedzeniami, unikanie epatowania przemocą, ale mam wrażenie, że uciekając od klisz kina gatunkowego Koszałka zapędził się w ślepy zaułek. Żałuję, że nie pozwala się nam się ubrudzić: zajrzeć w zakamarki umysłu mordercy. Zło traci swój magnetyzm. Tajemnica jest ważna, oczywiście, ale na zbyt wiele pytań nie otrzymujemy odpowiedzi, pewnych rzeczy np. motywacji bohaterów, możemy się tylko domyślać. Koszałka podrzuca tropy związane z domem rodzinnym, potrzebą przekraczania granic i pragnieniem sławy, jednak one nie do końca przekonują.
"Czerwony pająk" to porządne kino, ale niewykorzystana szansa na wybitne dzieło. Odpowiednio dobranym aktorom (duet Pławiak-Woronowicz, na drugim planie m.in. Kijowska) wiele nie można zarzucić. Reżyserowi i scenarzystom (scenariusz z Koszałką współtworzył Łukasz M. Maciejewski) - owszem. W istotnych momentach brakuje dramaturgii, przydałby się odrobinę mocniejszy ton.
A może Koszałka trafia w sedno, przewrotnie zauważając, że mitologizujemy zbrodnię, a w tym, który ją popełnia, na siłę chcemy widzieć mieszankę szaleństwa i geniuszu? Chyba, że to już moja interpretacja?
Charlie, Cinema City, Helios Sukcesja, Silver Screen
USA 2015 (The Good Dinosaur). Reż. Peter Sohn. Dubbing: Olaf Linde-Lubaszenko, Katarzyna Żak, Olaf Marchwicki
Animacja studia Pixar/Disney dla najmłodszych o strachliwym dinozaurze, który szukając drogi do domu zaprzyjaźnia się z małym jaskiniowcem-rozrabiaką.
Uderzenie asteroidy w Ziemię miliony lat temu doprowadziło do zagłady dinozaurów. Co by było, gdyby ominęła naszą planetę? "Dobry dinozaur" rozwija tę alternatywną wersję: wielkie gady wcale nie wyginęły, ba - zajmują się pracą na roli, wypasem bydła itd. A ludzie? Ci wydają się daleko w ewolucyjnym tyle.
- To typowa opowieść o chłopcu i jego psie, z tym że u nas rolę chłopca odgrywa dinozaur, a rolę psa - chłopiec - mówi reżyser. Jednak nie ma w tym zabiegu nic przewrotnego. Filmowa prehistoria zaskakuje fotorealizmem świata przyrody i malowniczych krajobrazów, co gryzie się z do bólu kreskówkowymi postaciami. W tej rzeczywistości rozgrywa się sympatyczna, choć niezbyt oryginalna familijna opowiastka z przesłaniem o osiąganiu dojrzałości poprzez konfrontowanie się z tym, czego się boimy.
Dostajemy miks składników, które zapewniły sukces najpopularniejszym animacjom: niedobrany duet przeżywający przygody, piękno przyjaźni na przekór różnicom, odkrywanie w sobie ukrytego potencjału itd. Całość oczywiście podlana słodko-gorzkim sosem życiowych doświadczeń (np. utrata rodzica w scenie do złudzenia przypominającej "Króla Lwa").
Dzieci chwilami nieźle się bawią, ale po ich reakcjach czuć, że w wytwórni kończą się pomysły. Czyżby większość sił kreatywnych zaangażowano we "W głowie się nie mieści"? Wejście na ekrany po tym przeboju nie ułatwi "Dobremu dinozaurowi" życia.
Cinema City, Helios Sukcesja, Silver Screen
Wielka Brytania, Francja, USA 2015 (Macbeth). Reż. Justin Kurzel. Aktorzy: Michael Fassbender, Marion Cotillard, Paddy Considine
Ekranizacja szekspirowskiego dramatu o szaleństwach ambicji, w obsadzie wielkie gwiazdy.
Film australijskiego reżysera zaczyna się sceną, której w oryginale nie ma - od pogrzebu synka państwa Makbet (w sztuce są po prostu bezdzietni). Co nieco uzupełnia motywacje ich późniejszych działań: ambicja jest podszyta rozpaczą i cierpieniem, dążenie do władzy wypełnia życiową pustkę. Ciut chyba łaskawiej niż zwykle została też potraktowana Lady Makbet (Cotillard). Jest wprawdzie manipulatorska i początkowo bardziej od męża zdecydowana (zachęca go do królobójstwa w trakcie aktu seksualnego, co wydaje mi się pomysłem trochę efekciarskim), stosunkowo szybko jednak dociera do niej, jak strasznie destrukcyjne siły rozpętała. Makbet (Fassbender) odwrotnie: lęk i poczucie winy towarzyszą mu od początku, stopniowo eskalując w paranoję i zadeptującą wątpliwości bezwzględność. Z tej dwójki on jest bardziej demoniczny.
Obie te główne postacie są znakomicie zagrane, co właściwie przesądza o sukcesie ekranizacji. Nie gorzej spisują się też aktorzy w pomniejszych rolach (zwłaszcza Considine jako Banko). Trochę dziwi tylko, że reżyser wszystkim wykonawcom nakazuje podawać tekst tak cicho i nieekspresyjnie, niekiedy tonem towarzyskiej konwersacji, niekiedy prawie niesłyszalnie. Uroda samej poetyckiej frazy na tym jednak nie traci - mamy wszak napisy.
Ale "Makbet" A.D. 2015 działa nie tylko siłą języka, ale obrazów. Film rozgrywa się głównie w plenerze, nie w zamkowych komnatach, jest przestrzenny, nie klaustrofobiczny (np. zamiast pałacu Makbeta mamy obozowisko). Zawarta w nim wizja jest wyjątkowo ponura i posępna: szaro, mglisto, błotniście, po niebie przetaczają się krwistoczerwone chmury itd. Sceny, które mogłyby tę ciemną tonację nieco rozjaśnić (jak z Odźwiernym) zostały wyeliminowane. Nie brakuje też oczywiście brutalności i okrucieństwa, zwłaszcza w sekwencjach bitewnych, kręconych momentami w sadystycznie zwolnionym tempie. Mnie to wszystko przekonuje, ale spodziewam się kontrowersji - żadne filmy nie dzielą tak widowni jak ekranizacje powszechnie znanej klasyki.
Charlie, Cinema City, Helios Sukcesja, Silver Screen
Dania, Polska 2014 (Something Better to Come). Reż. Hanna Polak
Poruszający dokument, w którym reżyserka towarzyszy z kamerą mieszkańcom podmoskiewskiego wysypiska, skreślonym i zapomnianym przez społeczeństwo.
Swałka znajduje się na obrzeżach rosyjskiej stolicy, jakieś 20 kilometrów od centrum miasta. Reżyserkę zaprowadziły tam bezdomne dzieci z Dworca Leningradzkiego, którym wraz z Andrzejem Celińskim poświęciła dokument nominowany do Oscara w 2005 r.
Na największym w Europie wysypisku w nieludzkich warunkach i poza prawem funkcjonuje mała społeczność. Jej członkowie żyją z tego, co znajdą wśród rosnących gór śmieci, resztę wymieniają na wódkę w skupie surowców wtórnych. Alkohol tylko pogłębia problemy. Mieszkańcy Swałki przenoszą co kilka dni swoje prymitywne schronienia z miejsca na miejsce. Trafili tam z różnych powodów: jedni sami wybrali taki los, innym powinęła się noga, stracili dach nad głową, nie mieli się gdzie podziać.
W pierwszym odruchu Hanna Polak próbowała pomóc im się stamtąd wyrwać, ściągnąć lekarza itd., lecz szybko przekonała się, że odgradzający Swałkę mur to także mur milczenia, że życie tych ludzi nie ma dla nikogo wartości. Widząc ból i frustrację reżyserki, sami przekonywali ją, żeby odpuściła. Bezdomni najbardziej boją się nie samej śmierci, która stanowi element codzienności na wysypisku, tylko ostatecznej utraty człowieczeństwa. - Nie chcę po prostu umrzeć - mówi jeden z bohaterów.
Płynące z radia słowa Putina o tym, jak dobrze żyje się w Rosji, brzmią jak gorzki żart. Mimo brudu i nędzy, Polak dostrzega w tych ludziach piękno, a w ich oczach nadzieję, że tytułowe lepsze czasy jednak nadejdą.
Uwagę przykuwa 11-letnia Jula: widzimy, jak bawi się z rówieśnikami, farbuje włosy, zapala pierwszego papierosa, próbuje podłej wódki, wreszcie w wieku 16 lat zachodzi w ciążę. W trakcie kilkunastu lat powstawania dokumentu zmienia się z dziecka w dorosłego człowieka, ale to dojrzewanie okupione ogromnym kosztem. Może zastanawiać, dlaczego autorka na dłuższe chwile opuszcza główną bohaterkę, co wprowadza do opowieści pewien chaos. Jednak z czasem intencja rozbudowania tła wydaje się uzasadniona. Reżyserka uświadamia nam m.in. jak inni radzą sobie w tej samej sytuacji co Jula. Ów kontrast pozwala zrozumieć dramatyczną decyzję dziewczyny, a tym bardziej docenić wysiłek i determinację w realizacji marzenia o przyszłości z dala od Swałki.
Obsypany nagrodami film niesie przesłanie na przekór tematowi, który - wydawałoby się - trzeba by włożyć gdzieś między dramaty określane mianem "czernuchy".
Kino Bodo
Rumunia, Bułgaria, Czechy, Francja 2015. Reż. Radu Jude. Aktorzy: Teodor Corban, Mihai Comanoiu, Cuzin Toma
Historyczny, kosiumowy (ale aktualny). XIX wiek. Dwóch policjantów, ojciec i syn, tropi zbiegłego cygańskiego niewolnika.
Tak jest - niewolnika. O niewolnictwie w Ameryce wie każde dziecko, ale w Rumunii (zniesionym w 1856 r.) chyba mało kto. Rumuński reżyser postanowił tę lukę w historycznej wiedzy uzupełnić.
Nakręcony na czarno-białej taśmie film przypomina western. Oto dwóch jeźdźców, posterunkowy Constandin i jego syn, przemierza pustkowia Wołoszczyzny, aby odszukać cygańskiego niewolnika, który uciekł od swojego pana, miejscowego bojara. Szybko go znajdują i wiozą z powrotem, przerzuconego przez koński grzbiet, a w trakcie wspólnej podróży - zgodnie z tradycją filmów o "konwojowanym przestępcy" - iędzy nimi a pojmanym uciekinierem powstaje ludzka więź.
Jest to zarazem podróż przez niepiękną krainę rasowych i etnicznych uprzedzeń. Ujawniają się one na każdym kroku, w trakcie rozmów naszych bohaterów i podczas ich przypadkowych spotkań z chłopami, księżmi i innymi mieszkańcami tej niegościnnej ziemi.
Te wszystkie stereotypowe wyobrażenia (dotyczące nie tylko Cyganów, ale w ogóle wszystkich mniejszości, a także kobiet) są podobne do współcześnie obowiązujących, może tylko bardziej skrajnie wyrażane, jeszcze bardziej bzdurne - a przez to komiczne. Jude nie potępia tu rasizmu i ksenofobii z surową miną kaznodziei, ale dyskretnie ośmiesza.
"Aferim!" oznacza "Brawo!", słowo w Polsce czasem wymawiane z ironią, i właśnie ironia jest tu instrumentem najczęściej przez reżysera stosowanym. Z ironią - ale ciepłą! - traktuje też swojego bohatera, Constantina, człeka ograniczonego, będącego wytworem swojej epoki, z całym bagażem obowiązującej w niej idiotyzmów, ale zasadniczo porządnego i uczciwego. Fabuła jest skromna ("jadą i gadają"), ale dialogi są smaczne, pełne pomysłowych sprośności i pociesznie głupkowatych aforyzmów, a sam film żywy i jędrny. Srebrnego Niedźwiedzia w Berlinie nie otrzymał tylko za słuszność.
Charlie, Helios Sukcesja
Argentyna, Hiszpania, Włochy 2015. Reż. Beda Docampo Feijóo. Aktorzy: Darío Grandinetti, Silvia Abascal, Leticia Brédice
Dwóch sympatycznych i skromnych ludzi z różnych krańców świata. Obaj odkryli swoje powołanie w niesieniu pomocy innym - jeden został papieżem, drugi poezją inspiruje kolejne pokolenia.
Pierwsza biografia Jorge Mario Bergoglio ukazała się w księgarniach kilka tygodni po tym, jak biały dym nad Kaplicą Sykstyńską obwieścił wybór papieża. Więcej czasu niż watykanista Andrea Tornielli postaci jezuickiego księdza poświęciła korespondentka argentyńskiej gazety "La Nación" Elisabetta Pigue. Może dlatego, że się przyjaźnią. Teraz na podstawie jej książki "Papież Franciszek - życie i rewolucja" nakręcono fabularny film . Na ojca Jorge patrzymy tu oczami hiszpańskiej dziennikarki Any. Odkąd poznała Bergoglio podczas konklawe w 2005 roku, śledzi jego los i bada przeszłość. Scenariusz wydaje się podyktowany uzasadnieniem, że wybór imienia św. Franciszka był prostą konsekwencją życia Bergoglio. Obym się mylił, ale pachnie hagiografią filmów o Janie Pawle II. Bohater idealny jest przecież jednowymiarowy, a przez to nudny - co potwierdzi każdy scenarzysta.
Cinema City, Helios Sukcesja, Silver Screen
Wszystkie komentarze