Karolina i Mariusz Angiel rok temu stracili córkę. Niedawno usłyszeli od lekarzy, że śmiertelnie chory jest syn. Staś ma piękne, niebieskie oczy i promienny uśmiech. Skończył pół roku. Lekarze nie wiedzą, czy przeżyje jeszcze miesiąc, czy rok.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Jednego są pewni - jeżeli nie będzie miał przeszczepu serca, nie ma dla niego ratunku. Jego rodzice dowiedzieli się o tym tydzień temu. I postanowili walczyć.

Pierwsze szczęście, pierwszy ból

Gdy urodziła się Alicja, strzelały petardy. Był ostatni dzień grudnia 2018 roku. Karolina i Mariusz byli najszczęśliwsi na świecie, bo właśnie, po raz pierwszy, zostali rodzicami. Dziewczynka dostała 10 stopni w skali Apgar. Później jednak zaczęły się problemy ze zdrowiem. Coraz poważniejsze: osłabienie, problemy z nerkami, kłopoty z oddychaniem. - Lekarze nie wiedzieli, co jest źródłem problemów i jak leczyć córkę - mówi Karolina. - Przy okazji badań sprawdzali serce. Po każdym badaniu  powtarzali, że wszystko jest z nim w porządku. 

ZOBACZ TAKŻE. Ponad sześć milionów dzieci z in vitro

Aż do ostatniego pobytu w szpitalu. O tym, że Alicja ma nieodwracalnie przerośnięte i uszkodzone serce, rodzice usłyszeli na kilka dni przed jej śmiercią. I jeszcze, że nic się nie da zrobić. 

Zostali ze wspomnieniami sześciu najpiękniejszych miesięcy życia i ze złamanym sercem. Pół złotego serduszka nosi na łańcuszku Karolina. Drugie pół włożyli Ali do trumienki. To było półtora roku temu.

TOMASZ STAŃCZAK

Drugie szczęście i niepewność

- Uciekłem w pracę. Wtedy człowiekowi jest łatwiej - mówi Mariusz, mechanik samochodowy, którego nie tylko w Konstantynowie Łódzkim znają z zamiłowania do amerykańskich samochodów.

- Bałem się o Karolinę. Ona nie miała dokąd uciec przed rozpaczą. Mieliśmy nadzieję, że drugie dziecko, choć nie zastąpi przecież Ali, da nam ukojenie. 

Nikt im tej ciąży nie odradzał. Wada Alicji nie została dokładnie stwierdzona. Nie wiedzieli jeszcze, że są nosicielami mutacji genu, która z dużym prawdopodobieństwem może odbierać im kolejne dzieci. 

- Całą ciążę byłam pod obserwacją lekarza. Szczególnie serce Stasia oglądane było z wielką  uwagą w czasie USG - mówi Karolina. - Urodził się zdrowy.

Na kolejnych kontrolach lekarskich jego rodzice słyszeli same optymistyczne wieści. Gdy miał trzy miesiące, lekarka wysłuchała delikatne i niegroźne szmery w sercu. Karolina struchlała. - Tak samo było z Alą. Ostateczny wynik badań genetycznych: choroba mitochondrialna, kardiomiopatia przerostowa. Lekarze mieli próbki krwi Ali. Porównali. To jest ta sama choroba genetyczna. To ja jestem nosicielką wadliwego genu. 

TOMASZ STAŃCZAK

Wyścig z czasem

Staś leży na kanapie w salonie i bawi się grzechotką. Na ścianie wisi portret jego siostry. Chłopiec jest niemal w tym samym wieku, gdy ona, kiedy umierała. A jego rodzice postanowili zrobić wszystko, żeby syna ocalić.

Mariusz: - Jedyną szansą jest przeszczep serca. Staś jest na liście oczekujących. Ale choroba postępuje bardzo szybko, jego serce rośnie. Szanse, że doczeka przeszczepu, są znikome. Zaczęliśmy dzwonić i pisać do szpitali w całej Europie. Wiemy już, że za granicą syn ma większe szanse na leczenie, bo tam jest więcej dawców niż w Polsce. I to jedyna szansa, aby go ocalić. Żadna z klinik nie przesłała nam dokładnego kosztorysu. Ale sprawdziliśmy, ile kosztuje pobyt w szpitalu i potrzebne leki. Wyszła potężna suma - 1,2 miliona złotych. 

Karolina i Mariusz zaczęli zbierać pieniądze. On ma kilka amerykańskich samochodów, które postanowił sprzedać. Umówił się z przedstawicielem urzędu skarbowego, żeby sprawdzić, czy uda się uniknąć podatku przy sprzedaży domu (to ważne, bo nie minęło jeszcze pięć lat od zakupu nieruchomości).

- Wszystko mogę sprzedać. To tylko rzeczy. Mogę w skarpetach zostać, byle Stasia uratować - podkreśla ojciec Stasia. 

Ona apelowała o pomoc w mediach społecznościowych. I ktoś doradził, żeby założyć zbiórkę na portalu crowdfundingowym.

- Historię Stasia opisałam na pomagam.pl. Od kilku dni zalewa nas fala pomocy, o jakiej nie marzyliśmy - mówi wzruszona Karolina. 

W Konsantynowie Łódzkim będzie organizowana w przyszłym tygodniu impreza rozrywkowa, a dochód zostanie przekazany na leczenie Stasia. W Aleksandrowie Łódzkim - szaleństwo. W kilkudziesięciu miejscach - klubach fitness, szkołach, przedszkolach, w urzędzie, w zakładzie fryzjerskim - są puszki, do których mieszkańcy wrzucają pieniądze. Wczoraj puszek zabrakło. Do akcji pomocy włączył się też Widzew Łódź, który apel o pomoc publikuje na swojej stronie. Na koncie jest już jedna czwarta potrzebnej kwoty. Wciąż trwa zbiórka.

- Gdyby zdarzył się cud i Staś miał przeszczep w Polsce, albo gdyby potrzebna na jego leczenie zagraniczne kwota okazała się mniejsza od zebranej, to pieniądze przekażemy na leczenie innego dziecka - mówi Mariusz. 

Karolina i Mariusz wierzą, że wygrają z czasem.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Bartosz T. Wieliński poleca
Więcej
    Komentarze
    Zaloguj się
    Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem
    Serce pęka, gdy czyta się takie historie. Ale jak każdy pomoże nawet drobną kwotą, to na pewno uda się ją uzbierać!
    już oceniałe(a)ś
    5
    0
    Trzymam kciuki za szybką i szczęśliwą operację, a potem duuuużoooo zdrowia!
    już oceniałe(a)ś
    3
    0