Jeszcze tylko do 15 maja w Muzeum Sztuki w Łodzi (ul. Więckowskiego 36) można oglądać wystawę "W jakim pięknym miejscu jesteśmy". Jedną z najbardziej niepokojących prac jest "Inauguracja 3-ciej Wojny Światowej" Zbigniewa Warpechowskiego. Wykonana w 1982 r., zawisła na muzealnej ścianie kilka dni po rosyjskiej inwazji na Ukrainę.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Rozmowa z Anną Łazar, kuratorką wystawy "W jakim pięknym miejscu jesteśmy". 

Izabella Adamczewska: Tytuł wystawy, „W jakim pięknym miejscu jesteśmy", brzmi dziś wyjątkowo ironicznie – i w kontekście wojny w Ukrainie, i „dobrych zmian" w kulturze.

Anna Łazar: Tytuł został zaczerpnięty z performance’u Andrzeja Mitana i Cezarego Staniszewskiego, który odbył się podczas sympozjum artystycznego w Łucznicy w 1992 r. Film prezentowany na wystawie powstał  później. To animacja dwóch fotografii – jedna dokumentuje wydarzenie i  przedstawia siedzących za stołem artystów Andrzeja Mitana i Cezarego Staniszewskiego, druga to zdjęcie z konferencji w Jałcie z podobiznami Churchilla, Stalina i Roosevelta.

Minimalne środki – dwa zdjęcia z lekką animacją ust i oczu, na które nałożono kolorowe filtry, i powtarzane proste zdania wywołujące salwy śmiechu przynoszą w lekkiej formie dramatyczne rozpoznania o naszym trudnym położeniu geopolitycznym. Pomysł na tytuł zawdzięczam Danielowi Muzyczukowi, z którym pracuję w muzeum. Kiedy wybierałam tę pracę, Rosja nie dokonała jeszcze zmasowanej agresji na Ukrainę, ale przecież wojna zaczęła się już osiem lat temu, właśnie od aneksji Krymu, która została przez wspólnotę międzynarodową zbyt lekko potraktowana. Myślę, że gdybyśmy wtedy jako państwa europejskie i NATO odpowiednio zareagowali na ten gwałt, nie byłoby dzisiaj masakr ludności cywilnej w Ukrainie.

„W jakim pięknym miejscu jesteśmy" to również – nieoczekiwanie – podsumowanie dyrekcji Jarosława Suchana.

– Wystawiamy prace, które zostały podarowane Muzeum Sztuki w Łodzi w latach 2008–2021, a więc w czasie rozkwitu Muzeum Sztuki w Łodzi pod dyrekcją Jarosława Suchana. To jego wizji i umiejętności Muzeum Sztuki w Łodzi zawdzięcza niezwykły skok instytucjonalny, który dokonał się za tej kadencji. Kilkaset podarowanych prac wybitnych artystek i artystów zarówno międzynarodowych, jak i polskich jest świadectwem nie tylko zaufania do jego osoby, ale też istotnego miejsca Muzeum Sztuki w Łodzi w globalnej wspólnocie sztuki.

Działalność Muzeum Sztuki stanowiła unikatowy w światowej skali punkt wrzenia kulturowego. Było to możliwe dzięki pracy całego zespołu, który stworzył i zintegrował Jarosław Suchan.

Muzeum jako subtelna, unikatowa w skali świata instytucja, międzynarodowo rozpoznana, uprawiająca pogłębioną refleksję nad historią i przyszłością w polu sztuki to dzieło i dar Jarosława Suchana.  

Taki dobór prac to aluzja do genezy łódzkiego muzeum, które powstało na bazie kolekcji podarowanej miastu przez grupę a.r.

– Dar jest figurą tożsamościową Muzeum Sztuki w Łodzi. To dla mnie bardzo ważny punkt odniesienia, świadczący o unikalności tej instytucji, bo przecież większość muzeów powstawała inaczej – na bazie kolekcji przejętych lub pozyskanych od możnych rodów czy grup religijnych. W dawnych czasach kolekcje symbolizowały prestiż, bogactwo, niekiedy pęd do wiedzy.

Nawet jeśli deklarowały co innego, były znakiem potencji i zdolności do akumulacji kapitału, czy to finansowego, czy symbolicznego, który ostatecznie też przekłada się na zdolność wpływu. Łódzka opowieść jest inna. Nasze muzeum zostało wymyślone w polu sztuki, a nie władzy. Stało się instytucją, która nie tylko zapewnia demokratyczny dostęp do kultury, ale też ma ambicje wchodzenia w ambitny dialog ze współczesnością. Prace na wystawie nie są panegirykami, wielu artystów i wiele artystek ma krytyczny stosunek do instytucji muzeum i prace te w większości pochodzą z projektów w Muzeum Sztuki w Łodzi, które odważnie mierzyły się z tymi zagadnieniami. Ambiwalentny stosunek do muzeum rodzi się na styku zachwytu, że budowany jest szeroki dostęp do sztuki, oraz obawy, że sensy w muzeum zastygają, że zamiast pozostawać w żywym procesie, sztuka jest łapana w pewien schemat.

Muzeum Sztuki w Łodzi - ms1 przy ul. Gdańskiej 43
Muzeum Sztuki w Łodzi - ms1 przy ul. Gdańskiej 43  Fot. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl

Jak każdy kanon.

– Tak. Muzeum podejmuje ciągłą refleksję nad kanonem, rozchwiewa go. Nie petryfikuje sensów, nieustannie stawia trudne pytania. Na wystawie pokazujemy film Assafa Grubera, którego fikcyjną bohaterką jest emerytowana opiekunka Galerii Obrazów Starych Mistrzów w Dreźnie, zajęta dodawaniem do wystroju swojego mieszkania awangardowych akcentów. W tle czytany jest jej list do dyrektora Muzeum Sztuki w Łodzi, w którym deklaruje gotowość do pracy jako opiekunka ekspozycji w Łodzi w charakterze wolontariuszki. Motywuje nią wiara w autentyczność przekazu grupy a.r. Jest to oczywiście scenariusz utopijny albo możliwy w wypadku nielicznych. Sztuka awangardowa jest wymagająca. W  pracy z taką spuścizną ważne jest badanie wielu kontekstów, a nie tylko deklarowanych celów. Na globalne wyzwanie nie można odpowiadać zestawem starych cytatów.

Czy muzeum jako instytucja to utopia?

– Oczywiście, przecież utopia to marzenie o miejscu idealnym, a takie nie istnieje. Utopia jest opowieścią o pożądanych wartościach. Sztuka, którą zajmował się zespół Muzeum Sztuki w Łodzi, dotyczyła równości społecznej, lepszej dystrybucji dóbr, czyli takiej, żeby pewne grupy nie zawłaszczały efektów pracy na własną korzyść, równości płci, dbałości o środowisko, szacunku dla pracy, dbałości o sztukę i wysiłek intelektualny. Kiedy dochodzi do pomysłów na realizację utopii, okazuje się, że ludzie mają jednak różne wyobrażenia na temat przyszłości, a wprowadzenie tego konkretnego modelu często oznacza ograniczenie wolności myślących inaczej. Muzeum było wspaniałym miejscem do eksperymentów myślowych, w tym zalet i niebezpieczeństw utopii.

Jednym z motywów przewodnich wystawy „W jakim pięknym miejscu jesteśmy" jest związek muzeów z gabinetami osobliwości.

– Instytucja muzeum została wymyślona w czasach oświecenia. Miała być modelem świata, pokazywać związki między przedmiotami, zjawiskami oraz rzeczy odległe i niezwykłe. W odróżnieniu od Kunstkamer przeznaczonych dla warstwy możnych muzea miały za cel szerszy dostęp do wiedzy, kultury i piękna. Korzystały także ze starej idei skarbca, w którym są rzeczy cenne, a także dziwne i niespotykane. Mamy na wystawie kilka takich osobliwości, które wzbudzają ciekawość i niepokój poznawczy.

Magdalena Moskwa, praca z wystawy w Muzeum Sztuki w Łodzi 'W jakim pięknym miejscu jesteśmy'
Magdalena Moskwa, praca z wystawy w Muzeum Sztuki w Łodzi 'W jakim pięknym miejscu jesteśmy'  Muzeum Sztuki w Łodzi

Na przykład obraz Magdaleny Moskwy, który kojarzy mi się z freak show. Jest creepy.

– To portret nawiązujący do obrazów renesansowych. W punkcie centralnym jest kobieta o melancholijnym wyrazie twarzy, w tle zwijają się lilie, ale też dziwne rurki, które być może służą do doprowadzenia płynów – do ciała, do tła? Na pewno jest to figura współczesna, niepoddająca się łatwemu rozpoznaniu, jawi się jako groźna i osobna. Przez wizualną niejednoznaczność, która pojawia się dzięki łączeniu elementów znanych i fantastycznych, ucieka od zamykania sensów. To obraz surrealny. Tułów kobiety jest czarny, jego dolne partie rozpływają się w zieleni – czy to ubiór, czy właściwość ciała? Na pewno praca w bardzo oryginalny i odrębny sposób podchodzi do kwestii konstrukcji cielesności.

Do idei gabinetu osobliwości nawiązuje zaś praca Zbigniewa Rogalskiego „Powietrze". Powiększone skrzydło egzotycznego ptaka umieszczone na neutralnym tle, w bieli, w pierwszym momencie wabi kolorami i przyjemnością wizualną. Kiedy zaczynamy mu się przyglądać, nagle zdajemy sobie sprawę, że ktoś przecież musiał to skrzydło od ptaka odciąć, żeby stało się przedmiotem oglądu i trafiło do muzeum. W ten sposób dotykamy też ważnej dekolonizacyjnej debaty toczącej się w środowisku muzealniczym w świecie, a mianowicie skąd przedmioty trafiały do muzeów.

Jest też kieł mamuta.

– To praca Joanny Malinowskiej odnosząca się do pojęcia mimesis, czyli idealnego naśladowania rzeczywistości przez sztukę. Malinowska stworzyła tę rzeźbę ze styropianu, stali, masy szpachlowej i szelaku na tyle udatnie, że jedna z wersji tej pracy została zatrzymana na granicy i poddana badaniu, czy aby nie narusza przepisu o zakazie nielegalnego handlu kośćmi zwierząt. Artystka podchodzi do tematu reprezentacji w sposób poetycki, imitując kość nieistniejącego już zwierzęcia. Przy tej okazji przypomina mi się, że nad wejściem do katedry wawelskiej od czasów średniowiecznych przytwierdzone są „smocze kości", najprawdopodobniej mamuta, walenia i nosorożca, które miały odstraszać złe moce. Praca Malinowskiej sąsiaduje z płótnami Piotra C. Kowalskiego „Ostrów Lednicki", na których artysta postanowił wprząc naturę w tworzenie swoich obrazów. Zakopał blejtramy w jeziorze podczas procesu malowania, a na koniec przykleił do płótna m.in. piasek i trzcinę. Malował urodę wód, ale otworzył swoją pracę na procesy niszczenia. Długotrwałe działanie wody przedziurawiło płótno i ten brak nie jest imitacją, lecz śladem procesu.

Obraz wyłowiony ze stawu
Obraz wyłowiony ze stawu  Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Wyborcza.pl

Trzecim dominującym tematem wystawy jest wojna.

– Byłam zdziwiona, jak wiele podarowanych prac dotyka kwestii wojny. Wydawało się to sposobem na przepracowanie doświadczeń II wojny światowej, ale rosyjska agresja na Ukrainę uruchomiła zupełnie inne konteksty. Mierzymy się już nie tylko z traumą przodków, ale też z morderstwami w sąsiednim kraju tu i teraz.

Z tematem zmaga się m.in. Natalia LL jako „Brunhilda", Gerhard Rühm i Włodzimierz Jan Zakrzewski. Jedną z najbardziej niepokojących prac jest „Inauguracja 3-ciej Wojny Światowej" Zbigniewa Warpechowskiego, powstała w marcu 1982 r. Warpechowski sam siebie nazywa konserwatywnym awangardzistą. Jego odważne i w swoim czasie formalnie nowatorskie performance’y wchodzą w dialog z narracjami polskiej kultury romantycznej, zwłaszcza z mesjanizmem. Jego artystyczna „Inauguracja 3-ciej Wojny Światowej" wraz z planszą piętnującą artystyczną pychę i jednoczesne zawierzenie sztuce nie tylko przypominają egzystencjalne lęki sprzed 40 lat. Kilka dni po rosyjskiej inwazji na Ukrainę stają się – niech na chwilę odżyje paradygmat romantyczny – nieledwie prorocze, podobnie jak praca Mitana i Staniszewskiego.  

„W jakim pięknym miejscu jesteśmy" odnosi się do działalności Muzeum Sztuki w ostatnich latach również w ten sposób, że zestawia prace pokazywane już na poprzednich wystawach: Teresy Tyszkiewicz, Domu Mody Limanka, Céline Condorelli.

– To kolejny wątek wystawy związany z kategorią postwzrostu i świadomością ekologiczną. Nasz projekt powstawał w sytuacji braków finansowych, z którymi muzeum boryka się z racji strategii naszych organizatorów, oraz w bardzo krótkim terminie w porównaniu do innych projektów. Nie było mowy o transportach i wypożyczeniach prac. Korzystaliśmy nie tylko na własne życzenie, ale też z konieczności z istniejącej już muzealnej architektury, tkanin i ram. Współpracowałam z Kacprem Szaleckim, który zadbał o aranżację przestrzeni wystawy, m.in. zapraszając do współpracy Biuro Wspólnej Aktywności w osobach Pameli Bożek i Pawła Błęckiego. Zaprojektowali wspaniałe siedziska z zastanych w Muzeum Sztuki w Łodzi materiałów.

Teresa Tyszkiewicz, Wata 1981. Praca z wystawy 'Dzień po dniu', która w piątek, 29 maja, otwiera się w Muzeum Sztuki w Łodzi. Kadr z filmu, na którym jest artystka.
Teresa Tyszkiewicz, Wata 1981. Praca z wystawy 'Dzień po dniu', która w piątek, 29 maja, otwiera się w Muzeum Sztuki w Łodzi. Kadr z filmu, na którym jest artystka.  Teresa Tyszkiewicz / Materiały prasowe Muzeum Sztuki w Łodzi

Ważne było też to, że wszyscy dbaliśmy o dobrostan i komfort psychiczny osób zaangażowanych w wystawę. Był to cel równie istotny, jak budowanie ekspozycji. Ważnym tematem „W jakim pięknym miejscu jesteśmy" jest Łódź, to również jest odbicie wcześniejszych projektów Muzeum Sztuki w Łodzi. Nie tylko w tym sensie, że pokazujemy łódzkich artystów, jak Magdalena Moskwa czy Dom Mody Limanka. Mamy na przykład pracę „This Window" autorstwa Serviego Janssena, który brał udział w legendarnej „Konstrukcji w procesie", a potem w wystawie „Konstrukcja w procesie 1981 – wspólnota, która nadeszła?" z 2011 r. Na wystawie jest też praca Wiktora Gutta i Waldemara Raniszewskiego „Wyraz twarzy". W 1981 r. odbył się w Łodzi festiwal Rockowisko, artyści wchodzili w dialog z osobami, które przyszły na koncert, i w efekcie rozmowy malowali ich twarze. Po raz pierwszy pokazujemy zapis tej akcji symultanicznie w postaci wydruku przekazanych przez artystów w darze portretów, a nie slideshow.

Którą pracę szczególnie pani lubi?

– Jest ich kilka. Bardzo cieszę się z darów Igora i Swietłany Kopystianskych z ich lwowskiego okresu w latach 70. i 80. Lubię prace Jasminy Cibic, Zbynka Baladrana, Céline Condorelli i Teresy Tyszkiewicz. Porusza mnie też instalacja Leszka Knaflewskiego „Born to Play" („Urodzony aby grać"). To trumna z powoli ruszającym się joystickiem zamontowanym w połowie jej długości, do którego przystawiony jest mikrofon. Genitalne skojarzenia są celowe. Obok znajduje się talerz perkusyjny wydający dyskretny dźwięk i wzmacniacz, a u góry zawieszona jest kula dyskotekowa. Tę wieloaspektową, muzyczno-erotyczno-tanatyczną instalację artysta zapisał Muzeum Sztuki w Łodzi w testamencie. Temat śmierci dotyka też motywu przekroczenia jej kondycji w kulturze. Muzea są przecież kapsułami czasu pokonującymi nietrwałość naszego istnienia.

„W jakim pięknym miejscu jesteśmy", ms1, ul. Więckowskiego 36, wejście od ul. Gdańskiej 43, wystawa otwarta do 15 maja 2022 r. Kuratorka Anna Łazar, wsparcie – Daniel Muzyczuk. Aranżacja przestrzeni – Kacper Szalecki.

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Więcej
    Komentarze
    Zaloguj się
    Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem