Włoscy uczniowie nie lubią zalewajki i pierogów z kapustą. W hiszpańskich szkołach każdy wie, kim jest Robert Lewandowski. - We Włoszech czy Hiszpanii nie ma też takich szkół jak nasza - słyszę od uczniów łódzkiej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej przy ul. Sosnowej, którzy skorzystali z programu Erasmus.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego limitu

Program Erasmus od lat cieszy się ogromną popularnością na polskich uczelniach wyższych. Daje on także wiele możliwości także znacznie młodszym dzieciom. Uczniowie z Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej przy ul. Sosnowej w Łodzi w ramach programu w ciągu ostatniego roku odwiedzili Hiszpanię, Włochy, Litwę oraz Grecję.

Z kolei w październiku ich rówieśnicy z placówek biorących udział w projekcie przyjechali do Łodzi. Ich zainteresowanie przyciągała m.in. łódzka architektura. Podczas spacerów z przewodnikiem dopytywali m.in., dlaczego Biała Fabryka jest biała, a inne nie. Zaskoczyło ich także to, jak wygląda nauka w szkole przy Sosnowej. Nie ukrywają, że w ich krajach takich placówek nie ma.

- Łódź jest piękna. Najbardziej podoba mi się Pałac Herbsta. Zdziwiło mnie jednak to, że kierowcy tak szybko tu jeżdżą - mówi pochodzący z Barcelony Milu. Z kolei Giorgia najbardziej zapamięta... zupę podaną z makaronem, która pokonała wielu włoskich uczniów. 

Szkoły w Łodzi. Warsztaty chóralne dla obcokrajowców z "Prząśniczką" w repertuarze

Wyjazdy zostały zorganizowane w ramach projektu Music Unites, Art Inspires, który był oddolną inicjatywą szkoły. Został napisany przez nauczycielki - Dominikę Lenarczyk-Paprocką i Agnieszkę Feliniak, które zostały koordynatorkami działań projektowych.

- Projekt zaczęliśmy w 2019 roku. Kiedy prowadziliśmy rekrutację szkół, które miały w nim współuczestniczyć, zależało nam na tym, aby były to placówki, które mają coś wspólnego ze sztuką. Zależało nam przede wszystkim na tym, żeby dla dzieci było to wyjątkowe doświadczenie. Innym z celów było pokazanie naszej szkoły na arenie międzynarodowej - zaznacza Dominika Lenarczyk-Paprocka. Projekt zaplanowany był na dwa lata, ale ze względu na pandemię okres realizacji został wydłużony o rok.

W każdej z pięciu szkół biorących udział w Erasmusie wybrano blisko 30 uczniów, których podzielono na grupy, a każda z nich odwiedziła jeden z krajów, w którym mieszczą się partnerskie placówki. Najmłodszy uczestnik miał 11 lat, najstarszy - 17. Rodzice nie ponosili żadnych kosztów. Cały pobyt był realizowany z unijnych funduszy. 

Każda ze szkół wybrała artystów, wokół twórczości których koncentrowały się pozostałe działania. W łódzkiej placówce byli to Fryderyk Chopin i Jacek Malczewski. W Grecji Homer i Manos Hadjidakis. Pablo Picasso i Gaudi w Hiszpanii. Na Litwie - kompozytor i malarz Mikalojus Konstantinas Ciurlionis. We Włoszech - Carlo Levi i Giuseppe De Nittis.

Uczniowie mieli okazję m.in. zapoznać się z tańcem Flamenco, odwiedzić muzeum Picassa czy zobaczyć tradycyjne greckie tańce. 

Jak uczniów z Włoch, Litwy, Grecji i Hiszpanii ugościła Ogólnokształcąca Szkoła Muzyczna z ul. Sosnowej? 

- Przede wszystkim chcieliśmy postawić na koncerty, żeby pokazać, co robimy w szkole. Koncert otwarcia został zorganizowany w lekkim stylu jazzowo-rozrywkowym. Ponadto zaplanowaliśmy m.in. koncert muzyki polskiej - Chopin, Wieniawski, Karol Szymanowski. Oprócz tego odbyły się warsztaty chóralne, gdzie śpiewaliśmy "Prząśniczkę" i "Odę do Radości" - opowiada Dominika Lenarczyk-Paprocka. 

I dodaje: - Dzieciaki same zorganizowały escape roomy, w których zadania nawiązywały do historii i dokonań polskich artystów, co nie było łatwym zadaniem. Przygotowały też wspólne zabawy, malowanie itp. Zaplanowaliśmy także m.in. zwiedzanie Łodzi - ul. Piotrkowska, Księży Młyn, Pałac Herbsta. Manufaktura, Pałac Poznańskiego.

Kasia z Eramusa wróciła bardziej pewna siebie

Kasia Jamka jest w 11 klasie. Gra na wiolonczeli. Była jedną z najstarszych uczestniczek projektu i, jak podkreślają nauczyciele, jedną z najbardziej zaangażowanych w jego realizację. Wybrała Włochy. Planuje mieszkać tam w przyszłości. Uczy się języka włoskiego i o takim wyjeździe marzyła od dawna.

- Byliśmy w Andrii, gdzie mieściła się szkoła, ale zwiedziliśmy też inne rejony, jak choćby Bari. Odwiedzaliśmy muzea, oglądaliśmy występy, poznawaliśmy nową kulturę. Opowiadaliśmy też o naszej szkole czy o Łodzi - gdzie ona jest, o zabytkach, muralach. Mówiliśmy o fabrykantach, jak ci ludzie się bogacili i jak tracili majątki podczas zaborów. Włoscy uczniowie dużo pytali o to, jak to wyglądało, kiedy w Łodzi żyli przedstawiciele czterech kultur. Bardzo ich ten temat zainteresował - opowiada. 

I dodaje: - Wróciłam stamtąd bardziej pewna siebie. Pamiętam, że jak szalał covid, niezbyt dobrze się czułam mentalnie, a ten tydzień spędzony tam dał mi dużo energii. 

Przyznaje, że Włosi bardzo dbali o przestrzeganie wytycznych związanych z pandemią.  

- Wszyscy chodzili w maseczkach i zwracali uwagę innym, kiedy np. zsunęli ją z nosa. W Polsce było już wtedy trochę luźniej pod względem obostrzeń. We Włoszech było ich znacznie więcej. Jedna z dziewczyn miała paszport covidowy, który u nas był ważny. Tam były wydawane na krótszy okres i było z tym trochę zamieszania - opowiada. 

Szkoła, którą odwiedzili, nie była szkołą muzyczną ani artystyczną. Była to raczej placówka przypominająca polskie licea ogólnokształcące.

- Co prawda zajęcia z muzyki, sztuki czy plastyki były tam dużo bardziej rozwinięte, ale we Włoszech nie ma ogólnokształcących szkół muzycznych, takich jak nasza. Zazwyczaj kończą lekcje około 14-15. Kiedy się dowiadywali, że my wychodzimy ze szkoły o 17-18, byli zaskoczeni - mówi Kasia.

Erasmus w Łodzi. Włoskich uczniów zaskoczył makaron w zupie

Natalia Bociąga uczy się w 7 klasie. Gra na klarnecie i na fortepianie. W ramach programu Erasmus była w Grecji.

- Stwierdziłam, że to będzie ciekawe doświadczenie. Polecieć za granicę po raz pierwszy bez rodziców, poznawać tych ludzi i ich kultury. Zobaczyć, jak tam jest. Wcześniej byłam w Grecji, ale byłam mała i niewiele pamiętam - przyznaje. Z wyjazdu zapamiętała przykuwające wzrok budynki i ulice w Salonikach, otwartość mieszkańców, a także uczniów prezentujących tradycyjne tańce, z którymi miała styczność po raz pierwszy. 

- Nauczyłam się, że trzeba korzystać z tych doświadczeń, kiedy tylko mamy taką okazję. Nie bać się rozmawiać. Uczyć się nowych rzeczy - dodaje. 

Co ją zaskoczyło? - Jedzenie było zupełnie inne niż to, które mamy w Polsce na co dzień. Desery były bardzo słodkie, chociaż dobre. Na początku wydawało się, że będzie ciężko, bo oni jedzą bardzo dużo mięsa, a ja go nie jem. Na szczęście miałam do wyboru też dużo warzywnych dań, np. faszerowaną paprykę.

Doświadczenia kulinarne to najczęściej poruszany wątek, zarówno przez uczniów szkoły muzycznej, jak i przyjezdnych, kiedy opowiadają, co szczególnie zapamiętają z wyjazdu.

Hiszpan Milu nie przekonał się do polskiej kuchni. Przyznaje, że żurek czy pierogi to absolutnie nie jego smaki. - Uwielbiam McDonald's - kwituje, uśmiechając się szeroko. 

Także jego kolegom z południa niespecjalnie przypadła do gustu łódzka zalewajka. Nasze specjały często okazują się dla nich zbyt kwaśne. - Okazało się, że włoscy uczniowie nie jedzą kapusty. Smakowały im za to pierogi ruskie czy nasze pieczone mięsa. Organizujemy dużą kolację przy okazji zakończenia wizyty. Planowaliśmy podać kwaśnicę i prażoki. Trzeba będzie jednak przemyśleć menu - przyznaje Dominika Lenarczyk-Paprocka.

Największym wyzwaniem dla Włochów okazała się jednak zupa z makaronem. Kiedy podczas wizyty w jednej z restauracji zobaczyli na talerzach makaron, od razu pomyśleli o spaghetti. Obok stały wazy z zupą. Pytali, co z nimi zrobić. Niektórzy jedli rosół widelcem.

- Ta zupa mnie najbardziej zaskoczyła - mówi Giorgia, uczennica włoskiej szkoły.

Jak z kolei włoską kuchnię odebrali łódzcy uczniowie?

- Włosi jedzą bardzo mało rano, np. jakąś drożdżówkę, i bardzo dużo wieczorem. Trudno znaleźć osobę, która by nie jadła po 18. Nas przyzwyczaja się, żeby jeść obfite śniadania, żeby mieć energię, i niewielką kolację, żeby nie przejadać się na noc. Tam jest odwrotnie. Fajne jest to, że wieczorem jedzą zwykle na mieście - słyszę.

Nauczycielki przygotowały uczniów przed wyjazdem, żeby starali się chociaż spróbować serwowanych potraw i byli otwarci na nowe smaki, bo nigdy nie wiadomo, kiedy będą mieli kolejną okazję, żeby je poznać. Nie ma też pewności, że coś wbrew oczekiwaniom im nie zasmakuje. Uczniowie wzięli sobie te rady do serca.

- Trudno było wszystkiego spróbować, bo chociaż od rana do późnych godzin, podobnie jak oni, nie jedliśmy, to po kilku kęsach nie czuliśmy głodu - opowiada Kasia Jamka. - Spodziewaliśmy się, że pierwszym daniem będzie zupa, a tam pierwszym daniem jest makaron. Przy drugim, którym była np. foccacia, już byliśmy pełni.

Jej koleżanka zwraca uwagę, że trudno było znaleźć danie, w którym nie było pomidorów. Dziewczyny zaznaczają, że były zaskoczone, że do posiłku nie podaje się osobno warzyw, np. w formie sałatki czy surówki.

- Pod koniec wyjazdu sami kupowaliśmy sobie sałatki, bo nam tego brakowało - przyznają.

Co jeszcze wspominają łódzcy uczniowie? - W parku Gaudiego wszędzie latały papugi. W ogóle nie bały się ludzi - mówi Wiktor, uczeń 7 klasy, który na Erasmusa wybrał się do Barcelony. Opowiada też o nauce flamenco. - Była pani, która pokazywała nam, jak grać na marakasach. Uczyliśmy się też kroków. 

Nie ukrywa, że tydzień spędzony z uczniami z innego kraju sprawił, że znacznie podciągnął znajomość języka angielskiego. - Wziąłem kilka kontaktów i rozmawiamy do tej pory. Pamiętam też duże boisko obok szkoły, na którym graliśmy w piłkę. Hiszpanie krzyczeli do nas "Lewandowski!". Każdy tam zna jego nazwisko - dodaje.

Młodsi uczniowie pytają: "kiedy my pojedziemy na Erasmusa?" 

Agnieszka Feliniak podkreśla, że nie ma ucznia, który po powrocie nie powiedziałby, że dla niego była to wielka przygoda. - Młodsze dzieciaki już pytają: "kiedy my pojedziemy na Erasmusa?" - przyznaje. Nie ukrywa, że kontynuacja projektu jest jak najbardziej możliwa. Na razie nie wiadomo jednak, kiedy miałaby ruszyć kolejna edycja. Nie wiadomo jeszcze, czy z formalnego punktu widzenia można zrobić projekt z tymi samymi szkołami, czy trzeba szukać kolejnych. Od tego wiele zależy. 

- Nie jest łatwo dostać taki projekt - mówi Paweł Stępnik, który jako nauczyciel towarzyszył uczniom w Hiszpanii. - Wcześniej aplikowaliśmy dwa razy. Zabrakło niewiele. Proponowano inne projekty, bardziej teatralne. Byliśmy już tym trochę zmęczeni, ale na szczęście koleżanki podniosły ten pomysł.

Początkowy plan zakładał, że dzieci będą mieszkać u rodzin, a nie w hotelach, co pomogłoby lepiej poznać kulturę. Plany pokrzyżowała pandemia. Już od początku nie było łatwo. Nie brakowało przeszkód. Zaangażowanie uczniów sprawiło jednak, że nauczycielom nie zabrakło motywacji. 

- Mamy fenomenalne dzieciaki. Nie można też zapominać o roli rodziców, którzy na każdym etapie pomagali jak mogli - zauważa Agnieszka Feliniak. 

Mimo utrudnień, których nie brakowało, nauczyciele są zadowoleni z przebiegu projektu. 

- Dla mnie najważniejsze jest to, że się przekonali, że ta nauka języka angielskiego to nie są tylko klasówki, ale podstawowe narzędzie w dzisiejszym świecie. Jako anglistkę raduje mnie, że po powrocie wiedzą, dlaczego jest to ważne, i że podszkolili język. Ale takie wyjazdy uczą ich też samodzielności i obycia w świecie. Są uczniowie, dla których procedura przejścia przez bramki na lotnisku to było coś nowego. W drodze powrotnej czuli się już pewniej - mówi anglistka. 

I dodaje: - Z pełną świadomością mogę powiedzieć, że to jest projekt dla każdego. Były dzieci zamknięte w sobie, które mimo wszystko jechały i na początku zmagały się ze sobą, ale w końcu się przełamywały. To dla nich bardzo ważne. 

icon/Bell Czytaj ten tekst i setki innych dzięki prenumeracie
Wybierz prenumeratę, by czytać to, co Cię ciekawi
Wyborcza.pl to zawsze sprawdzone informacje, szczere wywiady, zaskakujące reportaże i porady ekspertów w sprawach, którymi żyjemy na co dzień. Do tego magazyny o książkach, historii i teksty z mediów europejskich.
Więcej
    Komentarze
    Zaloguj się
    Chcesz dołączyć do dyskusji? Zostań naszym prenumeratorem