Koronawirus w Polsce. Zapisz się na specjalny newsletter, w którym zawsze znajdziesz sprawdzone informacje
Sylwia jest w pierwszej klasie liceum, jej młodsza siostra w siódmej. Są w rodzinie zastępczej. Mieszka jeszcze z nimi Adaś, drugoklasista. Komputer w domu jest, ale tylko jeden, ma ponad 10 lat. Gdy tylko Sylwia chciała połączyć się z klasą na lekcję online, system zawieszał się. Dzieci więc mogą tylko odebrać maila i to nie zawsze. Chodzą więc do szkoły i przynoszą wydrukowane materiały. Internet wykupują za 5, 10 zł. Na więcej rodziny nie stać.
Mateuszowi (pierwsza klasa technikum) i Justynie (klasa piąta podstawówki) zepsuł się komputer. Chłopak dostaje polecenia w SMS-ach, a do jego młodszej siostry nauczyciele dzwonią i dyktują, co ma zrobić.
Uczennica z siódmej klasy ma tak stary komputer, że nie ma szans, by uczestniczyła w lekcji online tak jak cała klasa. A jest bardzo zdolna i ambitna.
– Ogromnie stresuje się sytuacją – słyszymy od jej nauczycielki. Dziewczynkę wychowuje tylko mama.
Inny uczeń to już szósta klasa, ma tylko telefon – żaden nowy model ani smartfon, więc nie ma możliwości korzystania z multimediów ani kart pracy przygotowanych przez nauczyciela. Jego mama przychodzi więc do szkoły i bierze wydrukowane zadania dla syna.
Albo jego rówieśnik, z innej łódzkiej podstawówki. Niedawno miał wypadek, nie może chodzić. Powinien mieć nauczanie indywidualne, ale w domu jest tylko telefon rodziców ze słabym internetem (limit już się wyczerpał). Kontaktu więc prawie z uczniem nie ma. W tej samej szkole uczy się też trójka rodzeństwa (klasa czwarta, piąta, siódma, czwarte dziecko chodzi do przedszkola). Ojciec wychowuje dzieci sam. Pracował na budowach, właśnie stracił pracę. Dzieci starają się odrabiać lekcje na telefonach, ale te nie odczytują większości plików.
Takich historii przez ostatnie dni usłyszałam dziesiątki.
Od 12 marca z powodu koronawirusa zajęcia w szkołach są zawieszone. Przedszkola, podstawówki czy licea miały być zamknięte do 25 marca. Minister edukacji narodowej Dariusz Piontkowski ogłosił jednak, że dzieci wrócą do szkół po Wielkanocy. Jednocześnie od 25 marca uczniowie i nauczyciele musieli przestawić się na zdalne lekcje z realizacją podstaw programowych i ocenami.
– Wiemy, że ponad 90 proc. szkół zorganizowało naukę zdalną – informował 20 marca Dariusz Piontkowski, minister edukacji.
To jednak oznacza, że w prawie 10 proc. szkół się nie udało. W Łodzi – według danych zebranych przez wydział edukacji i szkoły – 5 proc. uczniów nie ma dostępu do żadnego z kanałów kontaktu online, czyli np. Messengera, Librusa, nie mówiąc już o aplikacjach takich jak Zoom. To ok. 2,5 tys. uczniów. Brak sprzętu, internetu to nie tylko problem wiejskich szkół.
Dlatego zdecydowaliśmy się zorganizować akcję i pomóc dzieciom najbardziej potrzebującym. Z rodzin wielodzietnych, tym, które w domu mają tylko stary telefon i nie radzą sobie z odrabianiem na nim lekcji, które nie mają komputera ani internetu.
Dyrektorzy szkół podają liczby: 23, 40, 59. Tylu ich uczniów potrzebuje sprzętu. Są wśród nich ósmoklasiści, którzy za niespełna trzy tygodnie powinni napisać egzamin ósmoklasisty i maturzyści, na których na początku maja czeka egzamin dojrzałości. Problem dotyczy więc szkół z każdego poziomu.
– Jeśli chociaż części uda się pomóc, to będziemy wdzięczni – mówi mi wielu dyrektorów. Im, a także pedagogom, wychowawcom klas, już należą się podziękowania. Dzwonią wieczorami już po pracy, wysyłają szczegółowe listy potrzeb i proszą o sprzęt. Nie muszą tego robić, ale zależy im na uczniach, chcą pomóc.
Docierają do nas komentarze, że przecież „rodzice mają 500 plus, mogli kupić dziecku sprzęt” albo „zabrać im 500plus”. Być może rodzice nie mogli kupić laptopa, bo były inne potrzeby, może mogli, ale tego nie zrobili. Nie oceniajmy i nie komentujmy, gdy jesteśmy w innej sytuacji. Dzieci nie mogą przez decyzje rodziców cierpieć i być wykluczone. Bo kiedy na 20 uczniów w klasie (opowieść jednej nauczycielki) na lekcję online loguje się 17, a trójka nie może przez brak komputera albo za słaby internet – różnice między dziećmi pogłębiają się.
Nauka dawała możliwość zasypywania tych różnic, teraz z każdym dniem są coraz większe.
Nie zapominajmy, że do szkół chodzą też dzieci z rodzin z problemami. Szkoła, kontakt z rówieśnikami, nauka jest dla nich często jedyną możliwością, by wyrwać się ze swojego środowiska i pójść do przodu. Teraz nie mają takiej możliwości. Ich rówieśnicy uczą się nowych rzeczy, zdobywają nowe informacje, co z pozostałymi? Nie zapominajmy, że w szkołach są też uczniowie z domów dziecka. Oni także teraz powinni uczyć się zdalnie. W takich placówkach jeden komputer przypada jednak np. na dziewięcioro podopiecznych.
Stres dla wielu uczniów jest niewyobrażalny. – Ostatnio córka zadzwoniła do mnie do pracy zapłakana, bo po raz kolejny nie mogła wysłać prac domowych, mamy tylko stary telefon. To taki płacz z bezsilności – opowiada Małgosia, mama szóstoklasistki. Córkę wychowuje sama.
Nie wiadomo, kiedy dzieci wrócą do nauki stacjonarnej. Nawet jeśli uda się po Wielkanocy otworzyć szkoły, to – zdaniem ekspertów – powinny dążyć do mieszanego podejścia, czyli część lekcji prowadzić zdalnie, część w klasach. Dr Artur Modliński z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Łódzkiego, który kieruje Centrum Badań nad Sztuczną Inteligencją i Cyberkomunikacją, przypomina tu model fiński, który się sprawdza. – Lekcje online to przyszłość, która wcześniej czy później nas czeka. Nawet jeśli w 100 proc. nie będziemy z tego korzystać tak jak teraz, to powinniśmy się po prostu więcej dowiedzieć na ten temat, żeby być przygotowanym – mówi.
I nie, nie każdego „stać w Polsce na 20 zł abonamentu”. Taki abonament obecnie na niewiele starcza. – Przy obecnym systemie pracy wolniejszy internet przestaje działać. Żeby wykupić większy pakiet niż 10 GB, bo taki jest potrzebny, to koszt ok. 60 zł miesięcznie, dla niektórych to dużo – mówi nam nauczycielka chemii z Łodzi. – Jedna z moich uczennic chodziła do galerii handlowej, tam podłączała się do bezpłatnego wi-fi, ściągała wszystkie materiały, które im zadali nauczyciele, szła do domu i rozwiązywała zadania – opowiada.
A żeby Sebastian, piątoklasista, mógł naprawdę się uczyć i robić postępy, ćwiczenia na komputerze powinien wykonywać kilka godzin dziennie. Chłopiec ma zespół Aspergera i zespół Tourette’a. W domu jest stary laptop i internet, limit starcza na kilka dni. Matka Sebastiana wychowuje go sama, pomagała jej dorosła córka, ale właśnie straciła pracę – przez epidemię koronawirusa zamykają się kolejne firmy.
Gdy internet u uczniów się kończy, nauczyciele dzwonią. Czasem nawet do 15 dzieci po kolei - tak jak w jednej z łódzkich podstawówek.
Na nasz apel zareagowała firma MOSQi.TO. To łódzka agencja kreatywna, wielokrotnie nagradzana, która zajmuje się m.in. promocją i marketingiem. Firma przekaże jeden ze swoich komputerów uczniowi z podstawówki.
W akcję zaangażowała się też grupa Łodzianie Ratują. Już wcześniej do wolontariuszy działających w tym zespole zgłaszało się wiele osób, które chciałyby oddać sprzęt potrzebującym dzieciom, by mogły korzystać w pełni z lekcji zdalnych. Grupa wolontariuszy pomoże nam dotrzeć do darczyńców, a my ich skierujemy do szkół, w których są uczniowie bez laptopów czy komputerów.
Zwracamy się o pomoc także do naszych czytelników: Zgłoście się do nas, jeśli macie sprawny komputer, laptop, kamerkę, a nie używacie tego sprzętu, bo kupiliście nowy. Za pośrednictwem dyrektorów szkół przekażemy te urządzenia dzieciom.
Prosimy o informacje na adres: listy@lodz.agora.pl.
Na prośbę rodziców zmieniłam imiona niektórych uczniów.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze
Tematem artykułu są dzieci a nie niezaradni,głupi czy zwyczajnie biedni rodzice.
Pomóc trzeba dzieciom,a na rozliczanie rodziców przyjdzie czas.
Inna sprawa jak rząd przygotował szkoły,nauczycieli,uczniów do zdalnej nauki,ale z tymi pretensjami to proszę do p.Zalewskiej i p.Piontkowskiego.
Tak, tematem artykułu są dzieci. Żal mi tych dzieci. Ale sorry, przez pięć lat, jak zostało wyliczone, można było (nawet w biednej rodzinie) kupić jakikolwiek komputer albo dać radę odłożyć na lepszy! W sytuacji, kiedy NIKT nie panuje nad tym, NA CO rodzice wydają pieniądze mające służyć dzieciom, to ci, którzy składają się na wszelkiego rodzaju + mają prawo mieć serdecznie dość kolejnych wołań o pomoc. Rozumiem ich. A jeśli rodzice są niezaradni albo nadal biedni, to przecież jest wystarczająco wiele instytucji, które mają możliwości interwencji. Doskonale wiem, że dopiero sytuacja kryzysowa mówi: sprawdzam. Powiedziała. A gdyby jej nie było, to te dzieci nadal mogłyby nie mieć komputera i pewnie mało kogo by to obchodziło.
nie miałyby komputera ale chodziłby do szkoły.Teraz nie mają ani jednego ani drugiego.Jeśli mają jakąś szansę na zmianę to tylko przez edukację.Rodzice niewydolni,instytucje państwa niewydolne ale koszty ponoszą dzieci.
Sto powodów by olać sprawę i ani jednego by zrozumieć -trudno.
Kupują jedzenie, nie książki edukacyjne i komputery
Wiele kobiet odeszło z pracy, bo stwierdziły, że 500+ im wystarczy na życie. To miał być dodatek na dziecko, a zdezaktywizowal zawodowo ogromną rzeszę ludzi. Zamiast kupić dziecku komputer wydawali tylko na żarcie.
Jak ktoś pół roku temu kupił dziecku za 500+ telefon lub komputer, to lał się na niego jad, że jak to, są ważniejsze potrzeby niż elektronika, a teraz hejt na tych, co nie kupili. Polska w pigułce...
Ale po primo - podpowiadam pani od chemii, za 30 zł w Premium Mobile jest 30 GB internetu + darmowe rozmowy i SMS-y. W Lajt Mobile 30 GB za 20 zł (również z rozmowami), a za 40 zł 100 GB. Warto poszukać, można znaleźć naprawdę ciekawe oferty.
Po drugie - temat na przyszłość - jak rozdysponowywane są pieniądze z 500+? Ja rozumiem, trudna sytuacja życiowa, często te pieniądze szły na naprawdę potrzebne rzeczy. Ale odkładając 20 zł(!) co miesiąc, po trzech latach mamy w ręku 720 zł.
Patrzę na największy portal aukcyjny - za 429 zł(!) kupi się poleasingowy komputer (z 8 GB pamięci RAM) z Windowsem 10, monitorem 22 cale, myszką i klawiaturą. Nie będzie to żaden demon, ale do pracy z edytorem tekstu, internetem czy komunikatorem - powinien wystarczyć. W laptopach za te pieniądze można też przebierać.
To jest bardzo wyraźny sygnał, aby przyjrzeć się uważnie tym rodzinom. Jaki jest powód ich cyfrowego wykluczenia. Żeby nie okazało się, że teraz ktoś im kupi komputer, a za dwa tygodnie troskliwy ojczulek przepije go w lombardzie.
Ręce opadają i naprawdę czas zastanowić się czy (ten demonizowany przez niektórych, zupełnie niepotrzebnie) norweski system nadzoru nad dziećmi nie sprawdza się lepiej.
Pomagajmy, ale też wymagajmy od szkół i naszego Państwa, od tego przecież są.