I kontynuuje: - Pamiętam, że drugi miot wychowywaliście we własnym salonie. Poród był bardzo trudny. Azira była bardzo zmęczona i zwyczajnie nie miała siły zająć się młodymi - Laari i Leo. Po rozmowie z weterynarzem zdecydowaliśmy, że musimy interweniować. Gdyby nie to, lwiątka mogłyby nie przeżyć. Co mieliśmy robić? Gdzie trzymać maluchy? Zabraliśmy je do domu, wstawiliśmy plastikowy kojec wyłożony kocem. I tak mieszkały, między stołem a kanapą. Przygotowywaliśmy dla nich specjalną mieszankę dla zwierząt i probiotyki. Do posiłków podawaliśmy osocze kotki domowej, tak zalecił weterynarz, żeby mleko miało skład zbliżony do naturalnego. Lwią mamką była moja żona - Anna. Co trzy godziny, w dzień i w nocy, karmiła noworodki. A po każdym posiłku masowała lwom brzuszki, żeby lepiej trawiły. W naturze to lwia matka liże młode. Anna pocierała lewki wilgotną ściereczką, żeby się załatwiły.
Wszystkie komentarze