Głupia, niepotrzebna śmierć Suri i Hany. Później cztery miesiące samotności Tofika, ostatniego przedstawiciela żyraf Rothschilda w łódzkim zoo. Tajemniczy telefon, zabiegi o nowe samice i w końcu happy end. Jak, dzień po dniu, wyglądała tragedia żyraf w łódzkim zoo - najtragiczniejszej historii zwierząt osadzonych w polskich ogrodach zoologicznych w tym stuleciu?
REKLAMA
1 z 11
Śmierć Hany i Suri
13 maja, w niedzielę, tuż po pierwszej w nocy, kilka lub kilkanaście osób przeskoczyło przez ogrodzenie ogrodu zoologicznego, wdarło się na teren łódzkiego zoo i zdemolowało jego część. Najwięcej szkód wandale wyrządzili przy wybiegu dla tygrysów, znajdującego się obok wybiegu dla żyraf. Na wybetonowane dno fosy z wysokości 4,5 metra chuligani zrzucili blaszany kosz na śmieci i żeliwno-drewnianą ławkę. Połamali wykonane z pleksiglasu naturalnej wielkości sylwetki zwierząt, tablice i powyginali kilkanaście małych tabliczek z opisem znajdujących się na wybiegach zwierząt. Na wybieg dla wielbłądów wrzucili kubeł ze śmieciami. Prawdopodobnie próbowali sforsować też drzwi żyrafiarni.
W niedzielę rano najmłodsza z trzech mieszkających w łódzkim zoo żyraf, trzyletnia Suri, padła. W poniedziałek pracownicy ogrodu znaleźli martwą drugą żyrafę, sześcioletnią Hanę.
Suri
Wstępna sekcja zwłok zwierząt wykazała u Suri pęknięcie zastawki serca i naczyń krwionośnych; zwierzę umarło ze strachu. Przyczyną śmierci drugiej żyrafy, Hany, były problemy z układem trawiennym. W niedzielę zwierzę miało biegunkę. Stres prawdopodobnie nasilił objawy i przyczynić się do śmierci Hany.
Hana
2 z 11
Dlaczego doszło do tragedii?
Włodzimierz Stanisławski, zastępca dyrektora ogrodu ds. hodowlanych: - Żyrafy to zwierzęta bardzo płochliwe. Nie mają tej odporności psychicznej co tygrysy. Mają za to wyjątkowo czuły słuch, który w naturze pozwala im usłyszeć z dużej odległości, czy nie zbliża się w ich stronę napastnik. A przecież skradający się drapieżnik robi o wiele mniej hałasu niż ławka lądująca na betonowej posadzce.
Wandali - kibiców wracających prawdopodobnie z gali sportów walki MMA w Atlas Arenie - nikt nie widział. Wszyscy uciekli. Na terenie ogrodu nie ma ani jednej kamery, która mogłaby zarejestrować chuliganów. Nie wiadomo, jak wyglądali sprawcy rozboju.
Fot. Dawid Chalimoniuk / Agencja Wyborcza.pl
3 z 11
Pospolite oburzenie. Wkracza Rutkowski
O tragedii w łódzkim zoo usłyszała cała Polska. Wydarzenia zbulwersowały Polaków. Na wandalach dokonano linczu w internecie. W dwa dni po tragedii Straż dla Zwierząt ufundowała 5 tys. zł za wskazanie osób, które w nocy z soboty na niedzielę wdarły się na teren zoo. Tysiąc złotych zaoferował prywatny przedsiębiorca z Łodzi. O pomoc w ujęciu sprawców zaapelowała prezydent Łodzi Hanna Zdanowska. I dała kolejne 5 tys. zł.
Na Facebooku skrzyknęli się internauci, którzy próbowali zebrać pieniądze na monitoring ogrodu. Od 14 maja można było dołączyć do akcji ''Ratujmy łódzkie ZOO!?. "Dowiedziałam się o śmierci dwóch żyraf i o zniszczeniach, jakich dokonali wandale. Obudził się we mnie gniew. Postanowiłam coś z tym zrobić. Proponuję, żebyśmy wszyscy zorganizowali akcję społeczną i zebrali trochę kasy dla łódzkiego zoo. Może na dobry początek uda się kupić monitoring. Was poproszę o nagłośnienie sprawy poprzez Facebooka i o motywowanie wszystkich znajomych do udzielenia pomocy zwierzakom? informowała w opisie swojej akcji jej organizatorka, Sonia Fizek.
Do pościgu za sprawcami śmierci Suri i Hany włączył się nawet najsłynniejszy polski detektyw, Krzysztof Rutkowski. Zaoferował kolejne 5 tys. zł za pomoc w ujęciu wandali. Winnych tragedii nie złapał.
Fot. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl
4 z 11
Samotność Tofika
Ryszard Topola, dyrektor ogrodu, po wydarzeniach z połowy maja: - Od opiekuna wielbłądów dowiedziałem się, że w dzień po weekendowych zdarzeniach zwierzęta nie chciały wyjść ze stajni. Również Malkolm, zwany przez naszych pracowników pieszczotliwie Tofikiem, odmówił wyjścia na wybieg.
Samotny Malkolm
Preludium tragedii w łódzkim zoo przypadło na 13 i 14 maja. Ale to był dopiero początek nieszczęść. Przynajmniej dla Trofika, ostatniego i od połowy maja jedynego przedstawiciela żyraf Rothschilda w Łódzkim Ogrodzie Zoologicznym. Bo żyrafy to zwierzęta stadne. Żyją w grupach haremowych. Czyli w stadzie jest jeden samiec i kilka samic. Tofik po ataku wandali został sam. Dla zwierzęta stadnego samotność oznacza cierpienie.
5 z 11
Czarne chmury nad łódzkim zoo
W maju nawet Ryszard Topola nie wierzył, że dla Malkolma uda się sprowadzić samicę żyrafy.
- To bardzo mało prawdopodobne, jeśli w ogóle możliwe. Żyrafy Rotschilda są bardzo rzadkie. Ogrody niechętnie się ich pozbywają. Pamiętam, ile trudu kosztowało mnie sprowadzenie do Łodzi Hany i Suri. Dzisiaj powtórzenie tego wyczynu wydaje się mało prawdopodobne - więcej samic żyrafy tego gatunku po prostu w Europie nie ma.
Gazeta: - To może z innych część świata?
Topola: - Być może z Republiki Południowej Afryki? Tylko że sprowadzenie zwierzęcia stamtąd to wydatek około 40 tys. euro. Za jedno zwierzę. Nie stać nas na to.
Gazeta: - Co możemy zrobić?
Topola: - Spróbujemy sprowadzić do Malkolma kilka samców. To powinno być łatwiejsze. Zrobimy stado kawalerów.
Gazeta: - Czy Malkolm do tego czasu wytrzyma?
Topola: - Na pewno nie będzie mu łatwo.
6 z 11
Tajemniczy telefon
Szukanie towarzyszy dla Tofika szło jak po grudzie. - Obdzwoniłem wszystkie możliwe miejsca w Europie - mówił tydzień po tragedii Topola. - Rozmawiałem ze Zdenkiem Bartą, czeskim przewoźnikiem, specjalistą od żyraf na skalę europejską. Kontaktowałem się nawet z ogrodem, który z powodu handlu żyrafami nie jest już członkiem Europejskiego Stowarzyszenia Ogrodów Zoologicznych i Akwariów [EAZA - przyp. red.]. I nic! Nigdzie nie ma żyraf Rotschilda, które moglibyśmy do nas sprowadzić. Coś się ruszyło dopiero 23 maja.
Tego dnia dyrektor odebrał tajemniczy telefon. Anonimowa instytucja obiecała przekazać Miejskiemu Ogrodowi Zoologicznemu w Łodzi całą kwotę potrzebną na zakup i transport żyrafy. Wówczas dyrektor nie chciał powiedzieć, kto zaoferował pomoc. - Ale to naprawdę dobra wiadomość - mówił dyrektor.
Sprowadzenie jednej żyrafy Rotschilda do Łodzi mogłoby kosztować nawet 40 tysięcy euro. Żyraf Rotschilda pozostało na wolności zaledwie kilkaset sztuk.
Fot. Grażyna Jaworska / Agencja Wyborcza.pl
7 z 11
Złe dobrego początki
Mała Lokatka niedługo po urodzeniu na wybiegu razem ze swoją mamą
Okazało się, że żyraf Rothschilda nie trzeba będzie sprowadzać z RPA. Telefon był początkiem czegoś dobrego. Koordynator gatunku, który usłyszał o tragedii w łódzkim zoo, zdecydował o przesunięciu łódzkiego ogrodu na sam początek kolejki ogrodów w Europie, które czekały na żyrafy Rothschilda. Zabiegał o to Topola, który osobiście spotkał się z koordynatorem i opowiedział, jak wyjątkowa jest sytuacja łódzkiego zoo.
18 lipca łodzianie usłyszeli wspaniałą wiadomość: do Łodzi przyjedzie Lokatka, dwuletnia samica żyrafy Rothschilda ze stołecznego zoo. - Dostaliśmy zgodę międzynarodowego koordynatora gatunku na transfer żyrafy. Wkrótce Lokatka pojedzie do Łodzi - mówi Ewa Zbonikowska, wicedyrektorka warszawskiego ogrodu. Odkąd po wybiegu stołecznego zoo biega urodzony tydzień temu samiec, jego ojciec Largo i trzy inne dorosłe samice, urodzonej dwa lata temu Lokatce zrobiło się ciasno. To dlatego koordynator zdecydował, że lepiej jej będzie w Łodzi.
Dalsze wiadomości byłe jeszcze lepsze. koordynator zdecydował, że oprócz Lokatki, do Łodzi przyjedzie również 11-letnia żyrafa z Płocka, Judita. Zwierzę miało jedną wadę - częściowy paraliż języka. Judita wygląda, jakby w zębach trzymała półmetrowej długości łososia. - Nie znamy przyczyny tego paraliżu. Może jakiś uraz nerwów? - mówił dyrektor.
Ale i to był nie koniec. Bo oprócz Lokatki i Judity, do Łodzi miała przyjechać jeszcze trzecia samica żyrafy Rothschilda, Lira, z ogrodu z Lipsku.
Fot. Marcin Stępień / Agencja Wyborcza.pl
8 z 11
Lira przyjechała pierwsza
Pierwsza do Łodzi przyjechała właśnie Lira. Bramę łódzkiego ogrodu przekroczyła na przyczepie 14 sierpnia o godz. 16 - półtorej godziny przed planowanym czasem. W Lipsku, gdzie do tej pory mieszkała, została załadowana wcześnie rano. Nie bez problemów. Żyrafa nie chciała wejść do pojazdu. Pracownicy musieli się natrudzić, żeby bez stresu i bez użycia środków uspokajających, Lirę do tego nakłonić. Próbowali godzinę. Gdy się udało, Zdenek Barta, Czech, doświadczony przewoźnik żyraf z zoo w Dvur Kralove, wyruszył do Łodzi. Lira była jego 375 żyrafą, jaką transportował. To dlatego 650 kilometrów, jakie dzielą Lipsk i Łodź, Barta przejechał bez problemu.
9 z 11
Lokatka przyjechała druga
Po wprowadzeniu Liry do boksu, jeszcze tego samego dnia Barta załadował na przyczepę kazuara i pojechał do warszawskiego zoo. Tam się przespał, żeby rano, 15 sierpnia rozpocząć załadunek drugiej z żyraf, jakie miały trafić do Łodzi - Lokatki.
Lokatka nie była nie jest pierwszą lepszą żyrafą z brzegu. To córka Largo, największego samca żyrafy w Polsce, który urodził się w... Łodzi.
Largo był synem jednej z najbardziej znanych łódzkich żyraf, Kanangi. Do Łodzi Kananga przyjechała z opinią samicy, która nie opiekuje się potomstwem. Rodziła trzy razy, ale młode zostawiała. Pracownicy zoo bali się, że czwarte młode Kanangi - Largo, pierwsza narodzona żyrafa w łódzkim zoo, również zostanie odtrącona. Samica uciekała przed małym. Raz nawet je kopnęła. Ponieważ historia Largo była ciekawa, interesowały się nim media. - Fotoreporterzy chcieli zrobić mu zdjęcie. Zgodziliśmy się. To był przełom - wspomina Topola.
Błyski fleszy zaskoczyły Kanangę. Poczuła się zagrożona. Co ważniejsze, poczuła, że jej syn również. W samicy obudziły się instynkty macierzyńskie. Zaczęła bronić Largo. Tamtego dnia młode po raz pierwszy złapało mamę za sutek i zaczęło ssać. - W tamtej chwili Kananga stała się wzorową matką - mówi Topola.
Lira, wnuczka Kanangi, wjechała do ogrodu w środę po godz. 10. Również z jej rozładunkiem nie było problemu. Gdy Lokatka znalazła się w boksie, Barta pojechał po trzecią z żyraf, jakie miały trafić do Łodzi - Juditę.
Fot. Marcin Wojciechowski / Agencja Wyborcza.pl
10 z 11
Judita, ta... dziwna
Co wyróżniało Juditę od pozostałych żyraf Rothschilda? - Paraliż języka - powiedział Ryszard Topola, dyrektor Łódzkiego Ogrodu Zoologicznego. Rzeczywiście, Judita wyglądała, jakby w zębach trzymała półmetrowej długości łososia. - Nie znamy przyczyny tego paraliżu. Może jakiś uraz nerwów? - zastanawiał się na głos dyrektor.
11-letnia Judita wjechała do łódzkiego zoo w czwartek o godzinie 10.30. Przyjechała z ogrodu w Płocku. Tamtejsza żyrafiarnia była przystosowana dla czterech żyraf. Płock jednej musiał się pozbyć. Decyzję o tym, że Judita trafi właśnie do Łodzi, podjął koordynator gatunku.
Szybko się okazało, że chociaż sama podróż z Płocka do Łodzi przebiegła bez problemów, to te zaczęły się, gdy pracownicy otworzyli klapę przyczepy. Judita nie chciała wyjść. Nie pomagały ani nawoływania Barty, ani ponaglenia i lekkie stukanie w przyczepę. Judita była przestraszona. - Na chwilę otworzyliśmy nawet pomieszczenie z Lirą i Lokatką, które przyjechały do łódzkiego zoo kilkanaście i kilkadziesiąt godzin wcześniej. Myśleliśmy, że wyjdą, a gdy zobaczy je Judita, pobiegnie w ich kierunku - opowiada dyrektor. Okazało się jednak, że samice nie oswoiły się jeszcze z pomieszczeniem. I nie chciały wyjść.
Barta zdecydowało użyciu ''środka przymusu bezpośredniego'' - szczotki na czterometrowej długości kiju bambusowym. Zaczął szurać szczotką po dnie przyczepy. Ten dźwięk nie spodobał się Judicie i, plując na jednego z pracowników ogrodu, wbiegła do boksu z Lirą Lokatką. Ponieważ Judita od pozostałych żyraf jest o 9 lat starsza i 300 kilogramów cięższa, szybko zaczęła dokuczać młodszym partnerkom. Zwłaszcza Lirze, która ze wszystkich trzech żyraf jest najdelikatniejsza.
- Ja wiem, że język, który wystaje jej z pyska, nie wygląda ładnie - mówił dyrektor Topola. - Ale czy równie nieokazale będzie wyglądał dla Tofika? Poprzednim partnerom Judity nie przeszkadzał - śmiał się. Najwyraźniej i Tofikowi się spodobał, bo mieszkający przez 3,5 miesiąca w izolacji samiec był żywo zainteresowany ''podstarzałą'' Juditą, może nawet bardziej niż młodymi i pięknymi Lirą i Lokatką.
Zdenek Barta: - Przewiozłem w życiu 377 żyraf, ale nigdy trzech samic w ciągu trzech dni do tego samego ogrodu. To naprawdę coś.
Tragedia, która rozegrała się w połowie maja, nie mogła zakończyć się lepiej. Chociaż, może mogła? Policja wciąż nie złapała wandali, którzy przestraszyli Hanę i Suri na śmierć. Śledztwo prowadzone w sprawie uszkodzenia mienia i znęcania się nad zwierzętami w czerwcu zostało umorzone. - Ale sprawy nie schowaliśmy do szuflady. Jeśli pojawią się nowe dowody, wrócimy do niej - mówi podkom. Adam Kolasa z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.
Wszystkie komentarze