Łukasz Gołacki wyszedł z domu pół roku temu. Od tego czasu przejechał Europę, od prawie dwóch miesięcy mieszka w Maroku, a w piątek rozpoczął podróż do Indii. Nie zabrał ze sobą ani grosza.
Łukasz w żółtym tiszercie, czerwonych spodenkach i naszyjniku siedzi w jednym z domów w Marakeszu, czwartym co do wielkości mieście Maroka. Nieogolony, ale uśmiechnięty opowiada do smarfona:
- Nie mam pojęcia, ile potrwa podróż. Na samym początku zakładałem, że od roku do trzech lat, ale mój plan się rozpieprzył. Miałem wyznaczoną trasę, ale nie wyszła, bo teraz jestem w Afryce, lecę do Indii. Nadal chcę zwiedzić całą Europę, ale nie wiem, czy mi to wyjdzie, bo niesie mnie przygoda. Może będę podróżował jeszcze miesiąc, rok, może pięć lat? Może do momentu, gdy stwierdzę, że spełniłem swoje marzenia?
To jeden z ponad 50 kilkuminutowych filmików, które 26-letni Gołacki zamieścił na kanale na YouTube. Ma także założone konta na Facebooku, Instagramie i Twitterze. Do tego blog. Na wszystkich relacjonuje swoją podróż. Nic dziwnego. Jeszcze kilka miesięcy temu pracował jako specjalista od mediów społecznościowych w jednej z łódzkich agencji reklamowych. Dopiero gdy rzucił pracę, rodzina i znajomi wzięli na poważnie to, o czym mówił od 1,5 roku. Że pojedzie w kilkuletnią podróż, podczas której odwiedzi wszystkie państwa Europy. I nie weźmie pieniędzy.
- Na początku każdy mówił: "tak, tak, pojedziesz, oczywiście" - Łukasz rozmawia ze mną na Skypie. - Ale już jesienią ubiegłego roku po obronie magisterki wiedziałem, że przede mną są dwie drogi. Jedna to zbudować dom, poszukać żony i założyć rodzinę. Byłem przerażony tą myślą. Już teraz mimo że miałem ukochaną pracę, świetnych znajomych, dostrzegałem, że popadam w monotonię: praca, dom, praca, dom, a w weekendy odwiedzanie tych samych miejsc z tym samym kręgiem ludzi. Normalna rzecz. Zacząłem zastanawiać się, jak wygląda moje życie, a jak chciałbym, żeby wyglądało. Bo druga droga to spełnić marzenie. Wiedziałem, że jeśli teraz tego nie zrobię, to już nigdy.
Kupiłem plecak i namiot, a na klatce piersiowej wytatuowałem hasło: "Podążaj za marzeniami". Zawsze chciałem mieć tatuaż, ale z roku na rok odkładałem sprawę, bo a to pieniądze, a to czas, a to lato. Zawsze jakieś "ale". Po zrobieniu tatuażu już nie mogłem się wycofać. Za każdym razem gdy patrzyłem w lustro, wiedziałem co mam robić.
3 z 10
Wolność
Tata Łukasza od początku był za, radził jaką wybrać trasę i zapakować do plecaka. Nawet trochę zazdrościł synowi przygody. Podobnie 15-letnia siostra. Także szef powiedział, że taka wyprawa to albo teraz, albo na emeryturze. Tylko mama była przerażona. "Zabiją cię", "dlaczego nie możesz wykupić wycieczki?", "odłóż pieniądze", "dobrze, jedź bez pieniędzy, ale na dwa miesiące", "nie możesz co roku jeździć do innego państwa, dlaczego musisz do wszystkich naraz?", "przez ciebie osiwieję" - groziła, ostrzegała, martwiła się.
Łukasz też się niepokoił. Nawet więcej niż trochę. Zna tylko angielski. Nigdy nie podróżował autostopem, pod namiotem spał co najwyżej na festiwalach muzycznych, a z Couchsurfingu - strony, dzięki której można zdobyć darmowy nocleg - nie korzystał. Najdłużej za granicą był po maturze, gdy kilka miesięcy pracował w Anglii i Szwecji. Ale tatuaż przypominał o zobowiązaniu, więc 15 maja, czyli w dniu 26. urodzin, Łukasz opuścił Łódź. Od tej pory tylko 15. dnia każdego miesiąca będzie mógł zdecydować, czy przerywa podróż, czy jedzie dalej. Tak postanowił, żeby nie poddać się zbyt łatwo.
- Jadę przede wszystkim nie po to, by zobaczyć miejsca, ale by poznać ludzi - mówi. - Mogłem odłożyć kilkadziesiąt tysięcy złotych i podróżować najtaniej, jak się da. Ale stwierdziłem, że wtedy nie poznałbym tyle osób. Zamiast liczyć na dobrowolną pomoc, będę mógł sobie ją kupić. Gdybym miał pieniądze, miałbym problem, na co je wydać, czy oszczędzić na później, jak jechać. Bez nich czuję się wolny. Teraz wiem, że wszędzie jest ładnie. Są cudowne widoki, imponująca architektura, monumentalne zabytki i atrakcje, które czasem odpowiadają mniej, a czasem bardziej. To jednak ludzie tworzą klimat.
Łukasz w końcu przyznaje, że zabrał z Łodzi 200 zł. Wydał wszystko w Legnicy: 50 zł na suchy prowiant, który miał mu pomóc przetrwać pierwsze dni w Czechach, i 150 zł na karton papierosów, które wystarczyły jeszcze na Słowację, Węgry i część Austrii.
W pierwszych tygodniach zdarzało mu się, że nie jadł dzień lub dwa. Dopiero gdy docierał do domu osoby poznanej przez Couchsurfing, najadał się do syta. Teraz z kolejnych domów zabiera kanapki. Nie boi się także poprosić kogoś o wodę czy coś do jedzenia, co zwłaszcza na wsiach przyjmowane jest naturalnie. Zdarza się też, że ktoś sam proponuje mu jedzenie. Tak było nieopodal Salzburga, gdy szukał wjazdu na autostradę, parkingu dla TIR-ów albo chociaż stacji benzynowej, bo w takich miejscach najłatwiej o podwiezienie. W austriackim miasteczku odezwało się do niego po niemiecku dwóch mężczyzn stojących przed domem. Odpowiedział im po angielsku. Wtedy wyjaśnili mu, że ich 80-letnia matka zobaczyła go przez okno i kazała czekać, aż będzie ich mijał, by zaprosić go na obiad. Łukasz nie tylko zjadł zupę z chlebem, placak ziemniaczany, kiełbasę i deser, a do tego piwo własnej roboty, ale został odwieziony samochodem na autostradę. Na pożegnanie Austriacy wręczyli mu jeszcze dwa piwa na drogę.
Wiedeń
Innego sposobu zdobywania jedzenia Łukasz nauczył się w Wiedniu - mieście, w którym wypalił ostatniego polskiego papierosa. Przez kilka dni Fabian, Paul, Irina, Rodrigo i Tamara gościli go w ponad 100-metrowym mieszkaniu pełnym indyjskich ozdób. Mają po ok. 23 lat. Pokazali mu dumpster diving. Dosłownie: nurkowanie w śmieciach.
Dla Łukasza sprawa była tak niecodzienna, że nocnej wyprawie do pomieszczeń na odpadki stojących przy supermarketach, poświęcił notkę na blogu:
"Kilka minut po północy wyruszamy z całkiem przyjemnego mieszkania w centrum Wiednia. Jest nas dwóch, a po drodze zgarniamy jeszcze jednego koleżkę. My mamy torby, on plecak. Idziemy w stronę jednego z sieciowych marketów. Klucz w drzwi, trzask i jesteśmy w środku. Śmierdzi jak cholera. Przed nami jeszcze metalowa krata. Drugi klucz idzie w ruch i jesteśmy w pomieszczeniu z sześcioma kontenerami. (...)
Ja mam tylko trzymać siatki, oni ładują produkty. Klapa pierwszego idzie w górę. Dzięki Bogu markety segregują śmieci. Do połowy pełny owoców. Moi kompani wyjmują całe palety brzoskwiń, truskawek, jabłek i innych owoców. Na pierwszy rzut oka wszystko z nimi nie tak. Niektóre pozgniatane, inne zepsute. Po chwili przyglądania się temu widzę, że jednak nie są zepsute, tylko brzoskwinie maja np. złuszczoną lekko skórkę, a jabłka wyglądają jak z sadu. Leżały za długo na półce i trzeba je wyrzucić? Następna pucha - chleb. Starannie zawinięty w folie z naklejkami jedna na drugiej '-30%', '-50%'. Bochenki i bułki lekko pozgniatane. Dotykam jednego opakowania. Test nacisku daje jednoznaczny wynik: z wczoraj albo jeszcze z rana. Można jeść.Kolejny kontener - jestem w szoku. Pakowana kawa wszelkiego rodzaju, jogurty, sery i kiełbasy. Nic nie jest przeterminowane! Daty kończą się za 2-3 dni. Chłopaki znajdują nawet spody do ciasta? Przeszliśmy tak jeszcze dwa spoty i do domu. Szybka selekcja, mycie zdobycznych produktów i lodówka pełna. Kilkadziesiąt euro zaoszczędzone. Skąd to się wzięło? Moi towarzysze powiedzieli mi, że trwa to od jakichś 20 lat, kiedy w Wiedniu wyrzucono na ulice setki ludzi z ich domów. Ci, będąc w całkiem nowej sytuacji, nie potrafili sobie poradzić. Z pomocą przyszło im pokolenie punków, którzy pokazali im, jak przeżyć. Jasne, wtedy nie było marketów wiec szperali w śmieciach domów i fabryk. Jedynie 25 proc. owoców trafia do sklepów, a 75 proc. jest wyrzucane? w taki właśnie sposób! W Wiedniu narodziło się zjawisko dumpster divingu. Obecnie, z tego co się dowiedziałem, na nocnych wypadach w 'odpadowniach' spotyka się wiele osób i można wymienić się produktami jak na targu".
- Zacząłem zastanawiać się nad światem, który sobie zbudowaliśmy - kilka tygodni później powie mi Łukasz przez Skype.Wiedeńczycy nauczyli go jeszcze skręcać papierosy. Opuszczał stolicę z zapasem bletek i dwiema paczkami tytoniu. Przed wyjazdem powiedzieli mu jeszcze, żeby koniecznie odwiedził Maroko. Pojechali tam niedawno autostopem i było magicznie.
Wiedeń
5 z 10
Mieszkanie
Łukasz nie zawsze trafia do przytulnego akademika jak w Bratysławie czy domku na plaży jak na portugalskim wybrzeżu. Jak sam wylicza, 1/3 nocy spędził pod namiotem, a czasem zdarzało się, że w ogóle nie miał, gdzie spać. Tak było w Brnie, gdy osoba, która obiecała mu nocleg, nie wyszła na umówione spotkanie i przestała odbierać telefon. Najpierw próbował znaleźć kościół, a później park. Bezskutecznie.
- Zobaczyłem całodobowy pub, w kieszeni miałem 50 koron, czyli tyle, ile wystarczy na jedno piwo - mówi Łukasz. - Miałem pomysł, by przesiedzieć na jednym kuflem całą noc, a rano znaleźć jakiś nocleg. Znad jednego stolika dobiegał bełkotliwy angielski. Podszedłem do kilkunastoosobowej grupy i zapytałem, czy mogę się dosiąść, bo nie znam tutaj nikogo, a samemu smutno. Okazało się, że byli to Czesi, ale mówili po angielsku, bo była wśród nich koleżanka z Węgier. Po usłyszeniu mojej historii, jeden z chłopaków wstał i powiedział: ?Robisz zajebistą rzecz. Stawiamy Ci za to noc w hostelu?. I każdy z nich wyjął z kieszeni jakieś drobne, chłopak zgarnął wszystko i zaprowadził do hostelu, zanim zdążyłem dopić piwo. Zapłacił za wszystko, pożegnaliśmy się i poszedł. To było super. Są ludzie, którzy chcą ci pomóc, bo po prostu mają dobre serce.
Wśród osób, które nocowały Łukasza, byli m.in.:
- Jarka z Pragi, 47 lat, szefowa promocji czeskiej telewizji, która przez cztery lata chodziła do szkoły wiedźm, a teraz pierwszy raz nocowała kogoś poznanego przez Couchsurfing,
Jarka z Pragi
- Doren z Budapesztu, 20 lat, dumna ze swego miasta opowiadała Łukaszowi lokalną historię,
Doren z Budapesztu
- Simon z Lozanny, zna 12 języków i lubi reggae, dlatego kiedyś poleciał na Jamajkę, w samolocie poznał chłopaka, który zaproponował mu, żeby zamieszkał z nim i z jego mamą, a w zamian za pracę na farmie otrzyma nocleg i jedzenie, Simon spędził dzięki temu pół roku w ojczyźnie Boba Marleya,
- Aurelia z Bordeaux oprowadziła Łukasza po mało znanych zakątkach miasta, a na koniec pokazała jezioro oddalone o 50 km od miasta, przy którym nocowali pod gołym niebem,
Aurelia z Bordeaux
- Jose z Santander w Hiszpanii, 55 lat, aktywny i przebojowy, "Nieważne ile masz lat, zawsze możesz czuć się młodo", powiedział Łukaszowi, wychodząc na randkę,
Jose z Santander i couchsurfer Sasza z Rosji
- Rosanna z Aveiro w Portugalii, która pisze doktorat z biologii i kiedyś mieszkała w Miami, z Łukaszem chodzili nocą po mieście i śpiewali piosenki reggae.
- O czym rozmawiamy? O wszystkim: o muzyce, filmach, pracy, polityce - opowiada Łukasz. - Z polityką jest wszędzie tak samo. Nikt nie lubi rządu i polityków niezależnie od tego, z jakiej są partii. A na wybory idzie się po to, by wybrać mniejsze zło.
6 z 10
Załamanie
Dotychczas dwa razy przyszło zwątpienie. Po raz pierwszy, gdy Łukasz przebył już 3500 km i zatrzymał się w Lozannie.
- Wszystko było w porządku, stopy wchodziły coraz łatwiej, nie miałem problemu ze znalezieniem noclegu, miałem co jeść i pić, nawet co palić - wspomina. - Mimo to poczułem się zmęczony. Nic mnie nie cieszyło. Nie wiem dlaczego. Ale to tak szybko, jak się pojawiło, tak też zniknęło i mam nadzieję, że nie wróci. Znajomi, którzy podróżują, mówią, że czasem coś takiego dopada w trasie. Zaczyna się podróż w głąb siebie. Trzeba to minąć, przeczekać, zrozumieć.
7 z 10
Energia
Po pół roku podróży facebookową stronę "Włóczykij TV" śledzi 1400 osób. Kanał na Youtube zasubskrybowało ponad 200. Łukasz nawet dwa razy dziennie potrafi zamieścić parę zdań na temat swojej aktualnej sytuacji, wrzucić krótki film albo zdjęcie (jest ich prawie 800). Komentarze na stronie są bardzo przychylne, zachęcające do dalszej podróży albo oferujące nocleg. Już pod koniec maja Karina z Reykjaviku proponowała łodzianinowi pomoc, gdy dotrze do Islandii. W Dzień Ojca Łukasz poprosił śledzących jego wyprawę o polubienia zdjęcia jako prezent dla swojego taty, który co pewien czas komentuje wpisy syna. Zebrał 90 lajków.
Odmiennie rzecz ma się w innych miejscach Internetu. "Smutna prawda jest taka, że pewnie skończy w jakimś przydrożnym rowie bez nerki" - napisał jeden z użytkowników serwisu Wykop.pl nazajutrz po rozpoczęciu wyprawy.
- Nazywano mnie cyganem, włóczęgą i bezdomnym - Łukasz wspomina internetowych hejterów. - Nie traktuję tego, co robię jak żebractwa. Opieram się na dobrej woli ludzi. Gdy szukam noclegu przez Couchsurfing, otwarcie piszę o tym, jak podróżuję. Zaciąg pewien dług we Wszechświecie i kiedyś będę go musiał spłacić, pomagając innym ludziom. To jest wymiana energii. Dziś ja ją czerpię od kogoś, by jutro przekazać ją komuś innemu. Niektórzy mogą nazwać żerowaniem mój sposób podróżowania, ale ja staram się dać napotkanym ludziom coś od siebie, opowiadając swoje przygody, pomagając w domu czy motywując do czegoś. Z każdym rozmawiam o jego marzeniach. Mówię: "zrób to, o czym marzysz, popatrz na mnie, jestem ileś tysięcy kilometrów od domu i z Tobą rozmawiam, nie wahaj się". Cały czas mam kontakt, z ludźmi, którzy mnie nocowali. Inni sami do mnie piszą, że też chcieliby podróżować jak ja, ale boją się, nie mogą albo nie wiedzą, jak to zrobić, więc proszą o rady.
Podczas jednej naszych rozmów przez Skype do domu wrócił Rodrigo, który nocował Łukasza w Benedicie, miasteczku położonym 70 km na północ od Lizbony. Rodrigo jest artystą, fotografem, dietetykiem i przedsiębiorcą. Sam zaproponował Łukaszowi nocleg. Przyjął go w mieszkaniu w zaadaptowanej starej tawernie. "Chciałem być częścią Twojej przygody" - powiedział, gdy się spotkali.
8 z 10
Polska
Pytam Łukasza, co przywiózłby do Polski.
- Z Austrii chciałbym zabrać zwyczaj, że nieznajomi ludzie na ulicy witają się ze sobą, jeśli nawiążą kontakt wzrokowy - zaczyna wymieniać. - Z hiszpańskiej Galicji wziąłbym doskonałą znajomość lokalnej kultury. Tam ludzie rozpoznają typowe dla regionu rośliny, potrafią mówić o historii, znają miejsca, w których żyją. Z Portugalii zabrałbym pancho tour - darmowe wycieczki, podczas których zwykli mieszkańcy oprowadzają obcokrajowców po mieście. W Szwajcarii wszędzie widziałem czerwone flagi z białym krzyżem wywieszone w oknach. Stamtąd zabrałbym dumę narodową, żeby w Polsce zniknęło przekonanie, że jesteśmy zaściankowi, a zaczęli być dumni z tego, co mamy.
Po kilku miesiącach w podróży inaczej postrzegam przede wszystkim Polskę. Mamy wszystko co najlepsze: morze, jeziora, góry. Do tego robimy świetne piwo, produkujemy doskonałą wódkę, mamy pyszną kuchnię: pierogi, bigos. Powinniśmy to pokazywać. W porównaniu z innymi państwami nie odstajemy. Narzekamy jak w każdym kraju na politykę, brak pracy i kryzys, ale Polacy to świetny naród. Jak każdy inny. Nowa generacja ludzi - poniżej 35. roku życia - jest bardzo europejska, nawet jeśli o tym nie wie, bo nie każdy podróżuje. Mam nadzieję, że dzięki tym ludziom polaczkowość będzie się w nas zacierać, a coraz bardziej będziemy dumni z tego, jacy jesteśmy. Polska to nie raj, jasne. Ale nie ma raju na ziemi, wszędzie jest inaczej. Podczas podróży zmieniłem postrzeganie na narody i kraje: granice są wymysłem ludzi, w rzeczywistości nie istnieją.
Łukasz nie zabrał z Łodzi zimowej odzieży ("mama przyśle, jeśli zatrzymam się gdzieś na dłużej"). W tym roku w ogóle jej nie potrzebował. Od prawie dwóch miesięcy mieszka w Maroku. Postanowił złamać zasadę europejskiej podróży, bo najpierw o tym państwie powiedzieli mu hipisowscy wiedeńczycy, a później do tematu wróciła Carmen z Acoruny. Powiedziała, że bardzo chce, żeby zobaczył to afrykańskie państwo. Z Gibraltaru to przecież krótki kurs promem, szkoda przegapić taką okazję. Musi jednak mieć pieniądze na bilet. Dlatego wręczyła mu 100 dolarów na podróż.
- Przez pieniądze od Carmen diametralnie zmienił się charakter mojej podróży - opowiada na jednym z filmików. - Coraz mniej rozmawiałem z ludźmi, coraz mniej załatwiałem sobie rzeczy, bo miałem na nie pieniądze. Brak pieniędzy sprawiał, że uczyłem się być bardziej otwarty. W każdej chwili mogę do kogoś zagadać. Wcześniej trochę się krępowałem.
10 z 10
Indie i co dalej?
15 listopada - jak w każdy 15. dzień miesiąca - Włóczykij miał zdecydować, czy rusza w dalszą drogę, czy wraca do Polski. Tym razem już wcześniej było wiadomo, że pojedzie do Hiszpanii, by tam zdobyć wizę do Indii. Decyzja o zmianie trasy była spontaniczna.
Skontaktował się z nim Raf, Niemiec, którego poznał na portugalskiej plaży. Zaproponował, że zapłaci Gołackiemu za bilet lotniczy. Musi tylko podjechać do niego do Monachium.Nie wiadomo, jak długo Łukasz będzie w podróży. Nie wiadomo, dokąd pojedzie w dalszą podróż, gdy znajdzie się w Azji.
Ma jednak kilka pomysłów na swoją przyszłość po powrocie do domu: doktorat z marketingu, kurs kaligrafii, założenie firmy. - Dużo rzeczy chciałbym zrobić. Trzymajcie się i podążajcie za marzeniami - mówi Gołacki i wyłącza kamerę.
Brawo!!! podążaj za głosem swego serca i nie zwracaj uwagę na buraków,wieszniaków i debilne komentarze osób które boją się ruszyć ponad obszar własnego ale i tak bardo ograniczonego światopoglądu.POWODZENIA!!!
Wszystko fajnie , pięknie, ładnie, ale co np. z kosztami uzyskania wizy do Indii? Pomysł i idea bardzo ciekawa, ale czy naprawdę wszystko uda się zrealizować bez pieniędzy? Trudno mi w to uwierzyć..., ale mimo wszystko trzymam kciuki!
Wszystkie hejterskie wpisy pokazują charakter "polaczków" jak to "de_ent" napisał: zazdrość, pogarda i snobizm. Kurcze ludzie, macie tylko jedno życie, i każdy może zrobić z nim co chce;)
No chyba wyraźnie jest napisane: "Skontaktował się z nim Raf, Niemiec, którego poznał na portugalskiej plaży. Zaproponował, że zapłaci Gołackiemu za bilet lotniczy." To po kiego grzyba mu kasa?
couchsurfing polega na tym, że my gościmy kogoś a ktoś poem gości nas. Czy więc Łukasz ugości wszystkich zapoznanych w trakcie podróży gdy wróci do Polski ? :D
nie bierzesz pod uwagę tego, że ktoś może nie planować podróży do Polski... raz korzystałam z Couchsurfingu w Szwecji i jakoś do tej pory osoba, która mnie gościła do Polski nie przyjechała :)
Wszystkie komentarze