"Zabójczy fetor, wiejący z każdego załomu muru, z każdego rynsztoka i kanału, obrzydły kurz i tłusta sadza osiadająca na odzieniu, czepiająca się włosów i wciskająca się do nosa i uszu, do tego stopnia obrzydza człowiekowi życie i czyni go tak nieszczęśliwym, że każdy zaprzysięga sobie, iż natychmiast opuści to złe miasto i nigdy doń nie powróci... Chyba na jesieni, gdy poczuje się pierwsze podmuchy zimy" - pisał w 1924 r. w "Expressie Wieczornym Ilustrowanym" niejaki St. Dz.
Felietonista postulował, by tak jak w wielu miastach Europy Zachodniej tworzy się komitety, które uczą ludność, jak reagować na atak gazowy - tak w Łodzi uczyć tego mieszkańców, ale "nie na czas wojny, lecz w okresie pokoju, nie w chwilach wyjątkowych, lecz w życiu codziennym".
Dopiero w 1925 roku w Łodzi rozpoczęła się budowa wodociągów i kanalizacji ? bardzo późno, biorąc pod uwagę fakt dynamicznego rozwoju miasta w drugiej połowie XIX wieku.
Niezbyt przyjemne zapachy unosiły się na ulicach, ale nie lepiej było w lokalach. Mirosław Jaskulski, autor książki "Piwo, flaki garnuszkowe, petersburskie bliny i kawior astrachański, czyli z dziejów gastronomii łódzkiej do 1918", przyznaje, że do łódzkiej robotniczej kawiarni (w której częściej podawano piwo niż kawę) na początku XX wieku po prostu by nie wszedł:
- Wyobrażam sobie, że pachniało tam duszoną cebulą, która była najpowszechniejszym warzywem wśród łódzkich robotników. Do tego mnóstwo przypraw, głównie soli i pieprzu, którymi nieuczciwi właściciele knajp musieli tuszować "zapaszek" nieświeżego mięsa. Do smażenia używano łoju. Tyle woni z kuchni. A do tego przepocone robotnicze ubrania, dym z papierosów i fajek, wszechobecne spluwaczki i wałęsające się między stolikami psy - to był prawdziwy obrazek popularnych miejsc wśród łódzkich robotników. Oczywiście były też o wiele bardziej eleganckie lokale, jak choćby U Roszkowskiego na rogu Piotrkowskiej i pasażu Meyera [dziś Moniuszki - przyp. red.], gdzie przesiadywali bogatsi mieszczanie i przedstawiciele wolnych zawodów.
Wszystkie komentarze