Jesienią łodzianami wstrząsnęły kolejne przypadki okrucieństwa wobec dzieci: trzyletniego Wiktora i trzymiesięcznej Nadii. Śledztwa w obu sprawach wciąż trwają.
- Czekamy na opinie biegłych, przesłuchujemy kolejnych świadków - mówi Krzysztof Kopania, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
Wiktor mieszkał przy ul. Grabowej z mamą i jej znajomym Adamem M., który czasem opiekował się chłopcem pod nieobecność matki.
To on pod koniec września wezwał do chłopca pogotowie ratunkowe, informując, że dziecko nie daje oznak życia. Ratownicy przez pół godziny reanimowali chłopca. Bezskutecznie.
Po sekcji zwłok lekarze nie mieli wątpliwości, że przyczyną śmierci dziecka były obrażenia głowy - stwierdzono m.in. potężny krwiak podtwardówkowy. - Uraz nastąpił od kilku do kilkunastu godzin przed śmiercią chłopca - informowali śledczy. - Na jego ciele stwierdzono także sińce i otarcia naskórka, które powstały w różnym czasie. To może wskazywać, że dziecko już wcześniej było bite.
Śledczy uznali, że za śmierć dziecka odpowiada 27-letni Adam M., który miał się nim opiekować podczas nieobecności matki. Zarzucili mu spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu ze skutkiem śmiertelnym. Mężczyźnie grozi 12 lat więzienia.
Matka Wiktora, 34-letnia Agnieszka S., usłyszała zarzuty nieudzielenia dziecku pomocy i narażania dziecka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia bądź ciężkiego uszczerbku na zdrowiu mimo ciążącego na niej obowiązku opieki. Grozi jej do pięciu lat więzienia.
Kilka dni później do łodzian dotarła informacja o śmierci trzymiesięcznej Nadii. Jej 19-letnia matka zaalarmowała znajomą położną, że z córką dzieje się coś złego. Położna kazała wezwać pogotowie ratunkowe.
Gdy lekarz dotarł na miejsce, stwierdził śmierć dziecka. Nie był w stanie ocenić, co było przyczyną zgonu. Pod uwagę brano nawet śmierć łóżeczkową, bo rodzice Nadii zrobili dobre wrażenie na policji i urzędnikach. - Oboje nie byli notowani, nie mieliśmy też sygnałów, aby kiedykolwiek w tym mieszkaniu dochodziło do niepokojących zdarzeń - mówili policjanci.
Ale sekcja zwłok wykazała, że śmierć dziewczynki była skutkiem przerażającej przemocy. Według medyków sądowych, Nadia zmarła w wyniku rozległych obrażeń głowy - miała obrzęk mózgu i liczne krwiaki. Lekarze odkryli, że trzymiesięczne dziecko miało także sześć złamanych żeber oraz liczne sińce na ciele. Biegli ocenili, że zasinienia na główce i ciele Nadii powstawały w różnym czasie, a połamane żebra były częściowo zagojone. To wskazuje, że do przemocy wobec dziecka, które miało trzy miesiące, mogło dochodzić wiele razy.
Zarzut zabójstwa dziecka przedstawiono jego 26-letniemu ojcu Arkadiuszowi A. Grozi mu dożywocie. Mężczyzna przyznał, że uderzył córeczkę dłonią w twarz i pięścią w głowę, bo płakała. Potwierdził, że widział na ciele Nadii siniaki, których - jak utrzymuje - sam nie zrobił. Prokuratorzy usłyszeli też, że rodzice nie poszli do lekarza szukać ratunku dla pobitego dziecka, bo jego matka obawiała się, jak medyk zareaguje na ślady przemocy.
Zarzut zabójstwa postawiono też matce dziewczynki. 19-latka twierdzi, że nie robiła dziecku krzywdy i dobrze się nim zajmowała. Przyznała jednak, że jej partner miał skłonność do przemocy, a ona starała się chronić przed nim córkę.
Po tych dramatycznych wydarzeniach powróciła dyskusja, czy robimy wszystko, aby zapobiec takim tragediom. - Podejmiemy starania, aby uwrażliwić ludzi na krzywdę dzieci i na każdym kroku zachęcać do interweniowania. Będziemy też apelować do środowiska medycznego, położnych, pielęgniarek środowiskowych i pediatrów, aby byli szczególnie wyczuleni na ślady na ciele dzieci, mogące świadczyć o tym, że doszło do przemocy. Zostanie też uruchomiony specjalny telefon dla osób, które chcą zawiadomić miejskie służby, że dziecku dzieje się krzywda - mówił Igor Mertyn, rzecznik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.
Pracownicy MOPS zostali zobowiązani przez magistrat do kontroli w rodzinach swoich podopiecznych, w których mieszkają dzieci do 6. roku życia. - Odwiedzili około 700 rodzin, zwracając szczególną uwagę, czy nie dochodzi do przemocy fizycznej wobec najmłodszych. Nie dostaliśmy żadnych niepokojących sygnałów - mówił Mertyn.
W magistracie zadecydowano też, że potrzebna jest specjalna telefoniczna linia interwencyjna. Telefon STOP Przemocy Wobec Dzieci jest czynny przez całą dobę. Za połączenie z numerem 800 112 800 nie trzeba płacić. Słuchawkę odbiera psycholog, pedagog lub terapeuta z Miejskiego Centrum Zdrowia. A plakaty z informacjami o tym numerze pojawiły się w na łódzkich ulicach, w miejskich instytucjach, szkołach, tramwajach i autobusach.
Wszystkie komentarze