Igor Rakowski-Kłos: Trzymam przed sobą łódzką gazetę "Rozwój" z 5 kwietnia 1900 roku. Na drugiej stronie można przeczytać: "Władza gubernialna wydała pozwolenie firmie łódzkiej Leonhard, Woelker i Gibhardt na zorganizowanie u siebie straży ogniowej fabrycznej (...). Głównym naczelnikiem nowej straży był p. Leonhard, a jego pomocnikiem dyrektor fabryki, Jan Starowicz". To pański dziadek?
Zbigniew Lew-Starowicz: Tak, został nawet pochowany w stroju strażaka. Wiem o jego silnej więzi z Łodzią: interesował się miastem, sponsorował różne budowle. Był patriotą. By dzieci podczas edukacji nie uległy rusyfikacji, wysyłał je do Krakowa. Promował też styl zakopiański, czego dowodem jest kamienica "Pod Góralem" przy ul. Piotrkowskiej 292, którą kazał wybudować.
Mimo że był dyrektorem fabryki, rozumiał łódzką biedę. W czasie rewolucji 1905 roku nie bał się kontaktu z robotnikami, choć wówczas fabrykanci najczęściej chowali się i wzywali carską policję. Mój dziadek wykazał akt odwagi i wyszedł do strajkujących, którzy go otoczyli, i zaczął rozmowy na temat uposażenia i warunków pracy. Także rodzice byli wychowywani w szacunku do ludzi pracy. Wpajano im, że mają szanować i kamerdynera, i ogrodnika.
W czasie niemieckiej okupacji pański ojciec został wyrzucony z mieszkania i przeniósł się do Sieradza. W powojennej rzeczywistości pańscy rodzice nie mogli żyć na przedwojennym poziomie. W "Panu od seksu" przeczytałem: "Zaskakiwały mnie opowieści rodziców o przedwojennych czasach - kamerdyner, samochód z szoferem, zagraniczne podróże". Jak do nowej rzeczywistości odnosili się pańscy rodzice?
- Ojciec nie należał do żadnej zorganizowanej opozycji, ale nie akceptował komunizmu. To, że zbiedniał, nie bolało go tak bardzo jak olbrzymie spustoszenie w zakresie kultury. W Sieradzu, gdzie poznał moją mamę, zakochał się w folklorze. Był to dla niego sposób na ucieczkę od świata. Malował obrazy, rysował, czytał. Żył tak, jakby komuny nie było. To było niesamowite, bo w stalinizmie różne rzeczy działy się wokół, a gdy tata słuchał przemówień naszych przywódców, tylko z nich się śmiał.
Ojcu po zakończeniu wojny zaproponowano pracę na Uniwersytecie Wrocławskim. Miał objąć posadę na filologii polskiej. Stał za tym jeden z jego licznych uczniów, który zajął we Wrocławiu wysoką pozycję. Zaproponował tacie mieszkanie w willi, w której wcześniej mieszkał Niemiec - także pracownik uniwersytetu. Ojciec nie zgodził się. Powiedział, że nie wyobraża sobie chodzenia po domu, w którym żyły, cieszyły się i umierały całe pokolenia. Ojciec pracował więc jako nauczyciel w Sieradzu. Miał najniższą pensję z możliwych - szykanowano go w ten sposób. Ale był zadowolony, że w ogóle ma tę pensję i możemy skromnie przeżyć od pierwszego do pierwszego.
Przede wszystkim jednak ojciec cieszył się, że przetrwaliśmy wojnę w komplecie, bo wiele polskich rodzin było zdziesiątkowanych.
Tata był nawet w obozie przesiedleńczym przy ul. Łąkowej w Łodzi. Przed wywiezieniem do pracy przymusowej uchroniła go jego siostra, przekupując Niemców.
Na zdjęciu: Natalia Starowicz, babcia Zbigniewa Lwa-Starowicza (pierwsza z lewej), z dziećmi i guwernantką na wczasach w Ostendze przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Na brzegu Łodzi siedzi Zbigniew Starowicz - ojciec słynnego seksuologa.
Prof. Lew-Starowicz o kobietach, mężczyznach, miłości i rozkoszy. Sprawdź książki >>
Wszystkie komentarze