W nadchodzącym tygodniu na ekranach kin wchodzą m.in. "Amy", "Mały Książę" i "Mission: Impossible - Rogue Nation". Sprawdź, w których łódzkich kinach będą wyświetlane.
REKLAMA
1 z 7
Amy *****
Wielka Brytania 2015. Reż. Asif Kapadia
Głośny już, znakomity i poruszający dokument o Amy Winehouse fascynujący również dla tych, którzy nigdy jej fanami nie byli. Bo jest też w filmie inny, podskórny bohater - współczesna popkultura.
Stereotypów wokół Amy Winehouse narosło mnóstwo, łącznie z tym największym: "Nie udźwignęła sławy". Reżyser filmu Asif Kapadia to twierdzenie odwraca. I pokazuje piekielnie utalentowaną wokalistkę, której przekleństwem okazało się to, że nie umiała kalkulować.
Wyłania się z tego filmu obraz zwykłej dziewczyny, która nie mówi jak absolwenci Oxfordu, nie zbawia świata, a w swoich piosenkach niemal jeden do jednego śpiewa o tym, co przeżyła - od miłosnych dramatów po próby wysłania ją na odwyk. Z dziennikarzami rozmawia nazbyt szczerze - nie umie udawać. Wchodzi na szczyt i stacza się na oczach całego świata, bo nie zdaje sobie sprawy z istnienia specjalistów od wizerunku. "Nie chcę być sławna - chyba bym sobie z tym nie poradziła" - mówi na początku kariery. Ale szybko, dzięki piosence "Rehab", przeskakuje w rzeczywistość, gdzie "produkuje się" sukces. I gdzie nie umie się odnaleźć.
Kapadia nie eksperymentuje z formą - chronologicznie, krok po kroku, odtwarza biografię Winehouse, wyrzuca gadające głowy (wszystkie wypowiedzi o wokalistce padają z offu), bardziej niż na muzyce skupia się na prywatnym życiu gwiazdy. To znakomity dokument choćby dlatego, że pokazuje współczesny świat, w którym cały czas zostawiamy za sobą multimedialne ślady. Kręcone przez rodzinę i znajomych filmiki, nagrane wiadomości na sekretarce, zdjęcia, notatki: z tych imponująco zebranych archiwaliów zbudowana jest pierwsza część dokumentu prezentująca młodziutką, mało znaną Winehouse.
W części drugiej pojawiają się już nagrania fanów, filmy i zdjęcia paparazzi będące jednak - sugeruje Kapadia - skrajnym, histerycznym przedłużeniem tej samej multimedialnej zabawy, którą prowadzimy na mniejszą skalę na co dzień. Wszyscy przecież relacjonujemy swoje życie w mediach społecznościowych, upubliczniamy zdjęcia, ekscytujemy się plotkami z wielkiego świata.
Rodzina Amy Winehouse ma wobec filmu oczywiste zarzuty. Czarnym charakterem staje się tu zakochany w popularności ojciec Mitch, a także mąż artystki Blake, który wprowadził Amy w świat hardcorowych narkotyków. Nie może też zabraknąć wątku zaszczucia przez media. Inna sprawa, że zdolnych, ale uzależnionych od alkoholu i narkotyków gwiazd jest mnóstwo. Z żadną jednak specjaliści od plotek i kpin nie obeszli się tak ostro, bo odsłonięta Winehouse stała się łakomym kąskiem.
Mam jednak nieodparte wrażenie, że o ile rzeczywiście Amy była "ofiarą" popkultury, to w zupełnie innym sensie. Jeśli miłość, to tylko histeryczna. Jeśli muzyka, to tylko wydarta z trzewi. Jeśli życie, to wyłącznie od skrajności w skrajność, na wiecznym (i nie tylko narkotycznym) haju, bez pasów bezpieczeństwa. Pośród dziesiątków gwiazd pieczołowicie budujących swój wizerunek (świetnie oddaje to moment, gdy podczas Grammy Winehouse z ironią komentuje tytuł piosenki Justina Timberlake'a "What Goes Around... Comes Around": "Naprawdę tak nazwał utwór?") była swego rodzaju dziwolągiem, bo nie potrafiła przyjmować pozy, trzymać dystansu. Perfekcyjnie wcieliła mit artysty-straceńca, który musi źle skończyć - nosiła przecież ten mit pod skórą od zawsze.
Paweł T. Felis
Kino Charlie
Cinema City
Silver Screen
2 z 7
Mały Książę *****
Francja 2015 (Le Petit Prince). Reż. Mark Osborne. W wersji polskiej: Małgorzata Kożuchowska, Robert Więckiewicz, Piotr Adamczyk, Anna Cieślak, Adam Ferency, Antoni Pawlicki
Wzruszająca wariacja osnuta wokół słynnej książki Saint-Exupery'ego: dla młodych, ale może jeszcze bardziej - dla całkiem dorosłych.
Zanim 9-letnia bohaterka pozna historię Małego Księcia, przejdzie - bez sukcesu - test do prestiżowej szkoły dla wybitnie zdolnych. Perfekcyjnie uporządkowana matka zaplanowała już jej całą karierę, a po wpadce z egzaminem od razu wciela w życie plan B: dziewczynka od rana do nocy ma realizować kolejne zadania. Dom zmienia się w sterylną korporację, dzieciństwo - w fabrykę produkowania sukcesu. Na szczęście jednak w życiu bohaterki zjawia się nieoczekiwany sąsiad-staruszek: trochę geniusz, a trochę wariat, który nie znosi słowa "niemożliwe".
To właśnie ten staruszek, a dokładniej pilot wciąż obmyślający plan uruchomienia samolotu, wtajemnicza dziewczynkę w opowieść o Małym Księciu. Może to sam Saint-Exupery, skoro pokazuje bohaterce karty swojej książki z charakterystycznymi rysunkami pisarza? Co ważniejsze jednak, historia o chłopcu oswajającym różę, wycinającym baobaby i podróżującym po asteroidach ? na naszych oczach ożywa, tyle że w formie tradycyjnej animacji poklatkowej. Jest więc ujętym w cudzysłów mitem i wzruszającą baśnią. Ale dziewczynce opowiadanie nie wystarcza: chce Małego Księcia spotkać osobiście.
Z pozoru Mark Osborne porwał się na niemożliwe - czy da się w ogóle sensownie Saint-Exupery'ego ekranizować? Wyszedł jednak z zadania obronną ręką. Nie dlatego, że w jakimś sensie "Małego Księcia" uwspółcześnił: jego animacja - zrealizowana siedem lat po "Kung Fu Pandzie" - to właściwie osnuta wokół słynnej historii wariacja. Fabularnie przypominająca nieco słynny "Odlot", ale utrzymana w duchu Saint-Exupery'ego. I to wcale nie dlatego, że powtarzająca morały w rodzaju "zawsze trzeba chronić w sobie dziecko".
Zaryzykuję twierdzenie, że z filmem Osborne'a jest trochę jak z książką o Małym Księciu: pozornie to kino przeznaczone dla dzieci, ale tak naprawdę zrozumieć go mogą najlepiej ci starsi (a nawet całkiem już dorośli). Nie chodzi przecież o to, by trzymać się kurczowo dziecięcej beztroski, odrzucać obowiązki i wypisać się z dorosłości. Mit jest tylko mitem, baśń tylko baśnią - przecież wszystkie nieziemskie przygody, jakie przydarzają się bohaterce, są zapewne wyłącznie jej fantazją. Prawdziwe zadanie to żyć w świecie boleśnie namacalnym, a jednocześnie wyobraźni i emocjonalności Małego Księcia nie stracić. Ba, tylko jak to zrobić?
Film Osborne jest imponującym hołdem dla książki Saint-Exupery'ego, a zarazem wzruszającą pochwałą zwykłej (a właściwie: niezwykłej) wrażliwości. Tak, oswojenie róży wiąże się z ryzykiem. Ale żyć bezpiecznie, przewidywalnie i z dystansem więcej zabiera niż daje. 9-latka na koniec filmu już to wie - dobrze, że ma okazję nam o tym przypomnieć.
Paweł T. Felis
Kino Bałtyk
Cinema City
Silver Screen
3 z 7
Gołąb przysiadł na gałęzi i rozmyśla o istnieniu *****
Szwecja, Niemcy, Norwegia, Francja 2014 (En Duva satt pa en gren och funderade pa tillvaron) Reż. Roy Andersson. Aktorzy: Holger Andersson, Nils Westblom
Szwedzki reżyser ustawił kamerę i obserwuje ludzką egzystencję.
Nie jest łatwo określić gatunkowo ostatni film autora "Pieśni z drugiego piętra". Czarna, metafizyczna komedia? Egzystencjalna burleska? Filozofujący slapstick? Jest to w każdym razie coś bardzo z ducha beckettowskiego - zwłaszcza para bohaterów jest jakby wzięta z "Czekając na Godota".
Są to dwaj niewydarzeni domokrążcy w średnim wieku, usiłujący sprzedawać tzw. "śmieszne zabawki" (wampirze kły, maski, rozśmieszacze). "Pracujemy w rozrywce. Chcemy dać ludziom trochę radości" powtarzają ze smętnymi minami przedsiębiorców pogrzebowych. Nic dziwnego, że im nie idzie. Są niewydarzeni i żałośni. Choć jednak pojawiają się na ekranie regularnie niczym refren w piosence, nie znaczy to, że film opowiada o nich. Nie, w "Gołębiu..." nie ma niczego przypominającego fabułę. Jest to seria kilkudziesięciu skeczy, nakręconych ze statycznej, ustawionej w bezpiecznej odległości kamery, ze starannie skomponowanymi kadrami i utrzymanymi w przytłumionej, brązowo-zielonej kolorystyce zdjęciami. Te hiperrealistyczne obrazy są niekiedy bardzo piękne, ale nie będziemy tu chwalić Anderssona za zmysł estetyczny czy dyscyplinę formalną. Ważniejsze, co się w tych zakreślonych przez niego ramkach dzieje.
A dzieją się rzeczy zarazem śmieszne i posępne, wesoło absurdalne i absurdalnie poważne - tonację całości poddają pierwsze trzy sceny ze śmiercią w roli głównej: logiczne i jednocześnie niedorzeczne, mocno pociągnięte czarną farbą. Przewijający się później przez film ludzie wydają się zamknięci w teatralnym pudełku, klepiący mechanicznie wyuczone formułki, obojętni i zamknięci na innych, czasem okrutni (im bliżej końca, tym bardziej), rzadko czuli, zawsze nieuważni. Są momenty (zwłaszcza, gdy na scenie pojawi się król Karol XII ze swoją armią), gdy przypomina się Monty Python - ale to Monty Python w depresyjnym nastroju. Nie umiem jednoznacznie powiedzieć, o czym właściwie jest to film. Może o daremności ludzkiej egzystencji i jej zasadniczej śmieszności? Wesoło w każdym razie nie jest, ale ciekawie - bardzo.
Paweł Mossakowski
Kino Charlie
4 z 7
Mission: Impossible - Rogue Nation ****
USA 2015 Reż. Christopher McQuarrie. Aktorzy: Tom Cruise, Simon Pegg, Jeremy Renner, Rebecca Ferguson
Można nie lubić Toma Cruise'a ani uśmiechu przyklejonego do jego twarzy, ale trzeba przyznać, że mimo upływu lat w roli agenta Ethana Hunta sprawdza się znakomicie.
Choć aktor nie jest już młodzieniaszkiem (przed miesiącem skończył 53 lata), tak on, jak i franczyza "Mission: Impossible" trzymają formę. Także dosłownie. Wizytówką poprzedniej części była spektakularna wspinaczka po przeszklonej elewacji Burdż Chalifa, najwyższego wieżowca na świecie. W "Rogue Nation" Tom Cruise daje kaskaderski popis już w jednej z pierwszych scen, gdy uczepiony drzwi wzbijającego się w powietrze samolotu próbuje dostać się na pokład, by powstrzymać terrorystów. Może jeszcze wówczas liczyć na wsparcie ekipy z osławionej agencji IMF. Wkrótce, po jej rozwiązaniu - dzięki wysiłkom dyrektora CIA Alana Hunleya (Alec Baldwin), zostanie na placu boju sam. W pewnym sensie Ethan Hunt zawsze był sam, musiał działać poza oficjalnymi strukturami. Ale chyba po raz pierwszy od filmu z 1996 roku twórcy wykorzystają wątek trudnej codzienności szpiega - funkcjonowania w świecie, w którym nikomu nie można zaufać. Oczywiście, poza intuicją. To ona, czy - jak uważa Hunley - łut szczęścia, pozwolił Huntowi wyjść cało z kolejnych sytuacji bez wyjścia.
Tym razem spec od misji niemożliwych ma za przeciwnika Syndykat, organizację przestępczą destabilizującą sytuację na świecie. To sieć byłych agentów służb różnych krajów, uznanych za zaginionych lub zmarłych, której istnienia dotąd nikt nie udowodnił. Przyjemność ta może przypaść w udziale bohaterowi Cruise'a. Nie będzie łatwo: starzy kumple mają na głowie CIA, a jedyna osoba, która wyciąga doń pomocną dłoń - tajemnicza Ilsa Faust (Rebecca Ferguson) - gra na dwa fronty. Biorąc pod uwagę jej zabójcze uda i wprawne posługiwanie się nożem, tę "kobiecą wersję" Hunta lepiej mieć po swojej stronie.
Pełne nowoczesnych gadżetów "Mission: Impossible - Rogue Nation" to kino akcji momentami oldskulowe, w dobrym tego słowa znaczeniu, bo nawiązujące klimatem do szpiegowskiej klasyki. I mimo że nie wnosi do serii wiele nowego, to niezła przystawka przed daniem głównym sezonu, czyli kolejną odsłoną przygód Bonda, do której fanów zresztą twórcy niejednokrotnie puszczają oko. Słowem, naprawdę porządna rozrywka.
Piotr Guszkowski
Bałtyk
Cinema City
Silver Screen
5 z 7
Reality ****
Francja, Belgia, USA 2014 (Realite) Reż. Quentin Dupieux. Aktorzy: Alain Chabat, Jon Heder, Kyla Kenedy
Surrealistyczna komedia francuskiego ekscentryka.
Rzeczywistość w "Reality" to płynne pojęcie. To, co za nią bierzemy, okazuje się fragmentem kręconego filmu albo snem. A czasem filmem w filmie i snem we śnie. Zarazem wszystko to opowiadane jest dokładnie tym samym językiem, tak, że nie sposób odróżnić jawy i snu, "prawdziwego" zdarzenia i artystycznej fikcji. Mnie się takie podejście podoba, bo co to właściwie znaczy w kinie "rzeczywistość"? Paradokumentalna relacja nie jest bardziej realna od najbardziej zwariowanego snu.
Film składa się z kilku przeplatających się historii, z których najważniejsza opowiada o reżyserze (Chabat), któremu producent obiecuje dać pieniądze na jego tandetny horror pod warunkiem, że umieści w nim doskonale brzmiący jęk, jęk na miarę Oskara... Choć może to skłaniać do widzenia w "Reality" satyry na Hollywood, film jest raczej bezinteresowną zabawą w przekładańca (rzeczywistość/fikcja) i żadnego głębszego sensu doszukiwać się w nim nie należy. Według mnie jest on przy tym najbardziej dojrzałym i przemyślanym filmem w karierze francuskiego reżysera (choć sceptycy powiedzą, że najnudniejszym).
Dupieux udaje się tu czasem znaleźć nieoczekiwane związki między niezależnie rozwijającymi się opowieściami, a pointą, choć nie wiąże całości, jest zgrabna i zaskakująca. Zabawa jest jednak z pewnością nie dla wszystkich, podobnie zresztą jak humor filmu. Z grubsza polega on na tym, że najbardziej niecodzienne i nieprawdopodobne sytuacje są tu przedstawiane tak, jakby były czymś oczywistym i naturalnym; dla niektórych może być to śmieszne, inni jednak uznają to za dziwaczne zasługujące jedynie na wzruszenie ramion.
Paweł Mossakowski
Kino 3D Wytwórnia
Kino Charlie
Kino BODO
6 z 7
Eskorta ***
USA, Francja 2015 (The Homesman). Reż. Tommy Lee Jones. Aktorzy: Tommy Lee Jones, Hilary Swank, Meryl Streep, Grace Gummer, Miranda Otto
Western Tommy'ego Lee Jonesa o kobietach. Tylko dlaczego reżyser - i aktor - patrzy na nie z góry?
Jeśli wierzyć reżyserowi (i Glendonowi Swarthoutowi, autorowi powieści, która stała się podstawą scenariusza), Ameryka z połowy XIX wieku - a już zwłaszcza Nebraska tamtych czasów - to miejsce nie do życia. A już na pewno nie dla kobiet, które są notorycznie gwałcone, tracą dzieci i wpadają w obłęd.
Trzy takie szalone bohaterki mają przebyć kilkutygodniową drogę, żeby uratować je mogła nie kto inny, tylko Meryl Streep. A przewieźć postanawia je ta czwarta (Hilary Swank) - samotna, bo zbyt wygadana jak na tamte czasy, zbyt niezależna, zbyt często mówiąca przypadkowym mężczyznom: "A może byś się ze mną ożenił?". Bo przecież i ta szlachetna, typowa stara panna, potrzebuje faceta: w życiu i podczas swojej długiej drogi. Kto może zagrać rolę egoistycznego gbura, który przemienia się w szlachetnego wrażliwca, jeśli nie sam reżyser?
"Nie da się ukryć, że podskórnym tematem filmu jest amerykański imperializm, zachodnia ekspansja pod hasłem Boskiego Przeznaczenia, o którym uczą się w amerykańskich szkołach dzieci" - opowiadał w Cannes Tommy Lee Jones, odpowiadając na zarzuty o wykrzywiony obraz Paunisów, którzy pojawiają się w jednej ze scen po to, by głównych bohaterów ograbić albo zabić. Takich ambitnych założeń było w przypadku "Eskorty" najwyraźniej całkiem sporo. Tylko z przełożeniem ich na ekran jakoś nie wyszło.
Paweł T. Felis
Kino Charlie
7 z 7
Dar
USA 2015 (The Gift) Reż. Joel Edgerton. Akorzy: Jason Bateman, Rebecca Hall, Joel Edgerton
Mieszanka horroru i thrillera czyli dawny kolega narzuca się z przyjaźnią.
Simon (Bateman) i Robin (Hall) żyją sobie spokojnie na wzgórzach Los Angeles - aż do przypadkowego spotkania w sklepie z licealnym kolegą Simona, Gordo (reżyser Joel Edgerton). Odtąd Gordo zasypuje ich coraz dziwniejszymi prezentami i coraz nachalniej wpycha się w ich życie... Wygląda to na bezpośrednie nawiązanie do thrillerów o stalkerach, popularnych w latach 90., a nie były to filmy najgorsze. "Dar" wchodzi do kin bez pokazu prasowego, ale w tym przypadku chyba nic to nie znaczy.
Wszystkie komentarze