''Tak! Ja zabiłem Juliusza Kunitzera, gdyż nie mogłem znieść, że przez tego człowieka setki robotników cierpi nędzę'' - krzyczał Adolf Szulc, który 110 lat temu zastrzelił jednego z najbogatszych fabrykantów. Czy kiedykolwiek uda się ustalić, kim był tajemniczy wspólnik mordercy?
REKLAMA
1 z 6
Rewolucja 1905 r.
Proces nie wyglądał na łatwy. Konduktor Teodor Wolski zeznał, że tak zdenerwował się podczas zamachu, że już niczego nie pamięta. Usłyszał wprawdzie dwa strzały, widział człowieka na stopniach wagonu, ale nie może powiedzieć, czy to na pewno oskarżony. Maszynista Elżanowski opowiedział, że wstrzymał tramwaj, gdy usłyszał dwa strzały, a później trzeci. Dostrzegł ludzi uciekających ul. Nawrot, lecz ani ich twarzy, ani wzrostu nie mógł sobie przypomnieć. Z kolei policjant Denisenko gonił morderców, ale przeciskając się przez tłum, nie odwracali się, więc nie wie, jak wyglądali. Mógł jedynie powiedzieć, że byli podobnego wzrostu jak podsądni. Gdy sędzia zapytał oskarżonego Adolfa Szulca o podanie nazwiska wspólnika, ten zawołał: ''Nie wskażę! Niech go mądra policja odszuka!''.
Ale wszyscy na sali w w Piotrkowie Trybunalskim wiedzieli, że proces musi skończyć się skazaniem winnych. Zginął bowiem jeden z najbogatszych i najbardziej wpływowych łódzkich fabrykantów. Gdyby okazało się, że można mordować bogaczy na środku ulicy, jak dalej wyglądałoby życie w mieście, w którym od początku roku tysiące robotników wysuwało coraz śmielsze żądania wobec pracodawców? Zwłaszcza, że jeszcze w dniu morderstwa włókniarze w zakładach Kretschmera przy ul. Milscha (Kopernika) zażądali przyjęcia wyrzuconych niedawno pracowników, bo inaczej właściciela ''spotka to samo co fabrykanta Kunitzera''. Kilka dni później na łódzkich podwórkach można było usłyszeć balladę śpiewaną przez ulicznych grajków: ''Na Promenadzie pod pałacu murem, / Stanął tłum ludzi długim sznurem. / Każdy po cichu swe usta rozwiera: / "Już diabli wzięli Kunitzera''.
Niespokojny rok
Tym zamordowanym fabrykantem był Juliusz Kunitzer, współwłaściciel Widzewskiej Manufaktury. Miał tak rozległe znajomości w sferach gospodarczych Łodzi i Petersburga, że gdy dochodziło do negocjacji z carskimi władzami, łódzcy fabrykanci wysuwali go jako reprezentanta. Jego włości mieściły się w podłódzkiej wsi Widzew zmienionej przez niego w robotniczą dzielnicę. Tam zbudował przędzalnię, tkalnię, zakład gazowy, farbiarnię, bielnik i osiedle drewnianych robotniczych domów. W spółce z Juliuszem Heinzlem zatrudniał 3500 osób.
W 1905 r. ten robotniczy tłum zaczął się buntować. Od początku roku w rosyjskich i polskich miastach wybuchały strajki, ulicami maszerowały pochody wykrzykujące antycarskie i antyfabrykanckei hasła. Także łodzianie domagali się m.in. ośmiogodzinnego dnia pracy, dodatkowych pieniędzy za nadgodziny i wyznaczenia płacy minimalnej. Żądali także zakazu zatrudniania dzieci poniżej 16 lat oraz stworzenia ubezpieczeń socjalnych, urlopów macierzyńskich, pomocy lekarskiej dla rodzin pracowników. Postulaty były zbyt odważne, więc co pewien czas żołnierze wychodzili z koszar i strzelali do niepokornych. Do tego dochodziły bratobójcze walki między socjalistycznymi i narodowo-demokratycznymi bojówkami partyjnymi. Wydarzenia nazywane przez historyków rewolucją 1905 r. zgromadziły więcej uczestników niż wszystkie polskie powstania razem wzięte.
Ale w sobotę 30 września było spokojnie. Niecały miesiąc wcześniej car ogłosił manifest zapowiadający powołanie parlamentu, co miało rozładować atmosferę w zrewoltowanym państwie. Czołowe miejsce na łódzkiej liście do Pierwszej Dumy miał zapewnione Kunitzer.
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
2 z 6
Zabójstwo Juliusza Kuniztera
Ok. godz. 17.37 robiło się już szaro. Kunitzer wraz z wychowankiem Maksem Wunschem i J. Tanfanim, dyrektorem fabryki, jak co dzień opuścili Widzewską Manufakturę. Jako inicjator uruchomienia komunikacji tramwajowej chętnie jeździł ''swoimi'' tramwajami. Zgodnie ze zwyczajem wsiadł do pojazdu nr 41 jadącego w stronę Łodzi. Wraz z innymi osobami zajął miejsce na tylnej platformie modelu Herbrand VNB-125.
Tramwaj przejechał ul. Główną (dziś al. Piłsudskiego) i skręcił w ul. Piotrkowską. Gdy ok. godz. 18 zatrzymał się na skrzyżowaniu z ul. Nawrot, z wagonu zaczęło wysiadać dwóch mężczyzn. Jeden zeskoczył na bruk, a drugi zatrzymał się na stopniach wagonu. Odwrócił się, spojrzał na Kunitzera i oddał trzy strzały z rewolweru. Równocześnie pierwszy z mężczyzn obiegł wagon od tyłu i strzelił jeszcze raz. Gdy Kunitzer osunął się na ziemię, dwóch morderców biegło już ul. Nawrot.
Za mężczyznami w pogoń ruszyli policjanci Szluchin i Denisenko. Zabójcy skręcili w lewo w ul. Mikołajewską (ul. Sienkiewicza). Jeden biegł lewą, a drugi prawą stroną ulicy. Ten drugi miał więcej szczęścia - schował się w Hotelu Rzymskim pod numerem 50., jeszcze przed parkiem. Policjanci w tłumie nie dostrzegli go i biegli dalej.
Na rogu Mikołajewskiej i Przejazd (Tuwima) spieszącego się człowieka zobaczył policjant Zieliński. Zaniepokojony zatrzymał go. Nie stawiał oporu. Za chwilę usłyszał krzyki Denisenki i Szluchina. Po rewizji okazało się, że smukły blondyn nazywa się Adolf Szulc, ma 21 lata i jest robotnikiem w fabryce Desurmonta przy ul. Kątnej (Wróblewskiego). W kieszeni miał schowany zapasowy magazynek, a kalesonach ukryty rewolwer typu brauning z dwoma nabojami. Szulc jeszcze na rogu Przejazd i Mikołajewskiej przyznał się do zabicia Kunitzera, ale odmówił wydania wspólnika. Został natychmiast zaprowadzony na komisariat, gdzie powtórzył zeznania.
W tym czasie Kunitzer leżał półprzytomny na platformie tramwaju. Motorniczy Elżanowski zeznał później na komisariacie: ''Ja i jakiś pan żołnierz wzięliśmy pana Kunitzera za ręce i zanieśliśmy do przejeżdżającego powozu. Gdy kładliśmy go na siedzeniu, to jeszcze żył, ale już nic nie mówił, więc ten pan wsiadł do tego powozu i kazał woźnicy jechać na Stację Pogotowia, a ja obejrzałem wagon. Wszystko było w porządku, więc podałem sygnał konduktorowi do odjazdu i pojechałem dalej''.
Jeden z nabojów, które zostały wystrzelone w kierunku Kunitzera, trafił go w szyję, a drugi, przedostawszy się przez prawą pierś do klatki piersiowej, ranił płuca i serca. Kula wyszła z tyłu ciała w okolicy żebra i zatrzymała się w ''dolnej bieliźnie'', jak stwierdzili później lekarze. Śmierć fabrykanta nastąpiła ''prawie momentalnie'' - 20 min. po przewiezieniu na pogotowie.
archiwalne
3 z 6
Nekrolog dla fabrykanta
W poniedziałek w łódzkich gazetach ukazały się artykuły o zamordowanym fabrykancie. "Rozwój" nazywał Kunitzera ''zapracowanym milionerem'' i ''uzdolnionym zawodowcem'', który z ''z natury przedsiębiorczy i energiczny'' kierował fabryką ''wzorowo''. Dziennik wymieniał liczne organizacje gospodarcze i towarzystwa dobroczynne, w których działał, a nierzadko również zarządzał: ''Nie było bowiem od lat wielu ani jednej sprawy donioślejszego znaczenia, ani jednej instytucji publicznej, w których ś.p. Juliusz Kunitzer nie odegrałby wybitnej roli, nie dopomógł jej swemi wpływami, pracą, radą i funduszami''.
Pisano również, że z ''niemieckiej wprawdzie pochodził on rodziny, ale sam siebie uważał za Polaka''. Na dowód cytowano słowa Kunitzera, które miał wypowiedzieć na zjeździe w Niżnym Nowogrodzie, gdy ktoś nazwał go Niemcem: ''Nie! Jestem Polakiem, urodziłem się pod Kaliszem i w Polsce wychowałem''.
We wtorek 3 października o godz. 14.45 sprzed willi Kunitzera na rogu ulic Benedykta (6 Sierpnia) i Spacerowej (al. Kościuszki) ruszył kondukt pogrzebowy. W drodze na cmentarz ewangelicko-augsburski przy ul. Ogrodowej dołączyło do niego 3 tys. osób. W pogrzebie wzięli udział delegacje wszystkich łódzkich instytucji społecznych i filantropijnych, straż pożarna, młodzież szkolna i reprezentanci licznych łódzkich wyznań. Nad trumną pastorzy przemawiali po polsku i niemiecku.
archiwalne
4 z 6
Sąd w Piotrkowie Trybunalskim
Szulc siedział w areszcie dopiero piąty dzień, a policjanci próbowali znaleźć jego wspólnika. Śledczy Szołkiewicz dowiedział się, że niejaki 23-letni Szczepan Jędras przybył niedawno z Warszawy, by remontować aptekę Jana Łabudzińskiego. W dniu zabójstwa Kunitzera przyszedł do pracy dopiero o godz. 20. Nazajutrz zgolił u fryzjera wąsy i kupił nowe ubranie. Mieszkał w Hotelu Rzymskim. W nocy z 4 na 5 października policjanci wpadli do jednego z pokojów i zgodnie z podejrzeniami zastali w nim osobę odpowiadającą rysopisowi - niskiego szatyna o nazwisku Szczepan Jędras.
Młody mężczyzna był zaskoczony. Wyrwany ze snu zaczął plątać się w zeznaniach, nie potrafiąc wyjaśnić, gdzie był 30 września. W końcu jednak przyznał się do wzięcia udziału w zamachu na Kunitzera, jednak nie powiedział, jak miało do tego dojść.
Nad ranem policjanci zaprowadzili Jędrasa na komisariat. Tam przesłuchiwany przez Szołkiewicza w obecności prokuratora jeszcze raz przyznał się do udziału w morderstwie. Tłumaczył, że wkrótce po przyjeździe do Łodzi poznał w restauracji dwóch mężczyzn. Jeden przedstawił się jako Śmiały, a drugi jako Żywy. Mówili, że chcą zabić fabrykanta i poprosili przyjezdnego o pomoc. Jędras zgodził się i 30 września nowi znajomi przyszli po niego do apteki, dali nabity rewolwer i zaprowadzili na ul. Główną przy zbiegu z ul. Piotrkowską. We trzech wsiedli do wagonu i jechali, stojąc na tylnej platformie. Gdy tramwaj zbliżył się do skrzyżowania z Nawrot, Śmiały kazał Jędrasowi zeskoczyć na bruk, a sam oddał trzy strzały. Podobnie Żywy. Jędras strzelił do Kunitzera, będąc już poza tramwajem. Podczas ucieczki zamachowcy rozdzielili się, bo Jędras schował się w hotelu. Rewolwer dał do przechowania portierowi, a nazajutrz podarował znajomemu.
Choć w zeznaniach pojawił się trzeci, przez nikogo wcześniej niewidziany zamachowiec, prokurator zanotował zeznania i przekazał je do sądu w Piotrkowie Trybunalskim, pod który podlegała Łódź. Akt oskarżenia sporządzono w styczniu 1906 r., a w 12 marca rozpoczął się proces. Wydawało się, że wyroki skazujące dla Szulca i Jędrasa to pewnik.
Nigdy go nie widziałem
W dniu rozprawy miasto drżało z ekscytacji. Łódzki ''Rozwój'' pisał: ''Ruch na ulicach w Piotrkowie niebywały, żywe rozmowy przechodniów, pikiety piesze i konne, patrole wojskowe, oddziały wojska pod bronią co krok (...). Na Bykowskim przedmieściu, gdzie mieści się sąd okręgowy, piechota zajęła znaczną część przestrzeni ulicy, pilnie obserwując każdego przechodnia. Przed gmachem sądu rozstawiono pikiety kozackie z bronią w pogotowiu. W gmachu sądowym na korytarzach i w salach rozstawiono gęsto posterunki wojskowe. Wstęp na salę posiedzeń tylko za biletami i po uzyskaniu pozwolenia przewodniczącego kompletu wojskowego''.
W południe na salę wprowadzano oskarżonych. Odczytanie aktu oskarżenia trwało godzinę. Wina Szulca była oczywista. Urodzony w Iłży chłop chełpił się zamordowaniem fabrykanta: ''Tak! Ja zabiłem Juliusza Kunitzera, gdyż nie mogłem znieść, że przez tego człowieka setki robotników cierpi nędzę. Wiedząc, że Kunitzer sprzeciwia się wszelkim ulgom ekonomicznym na rzecz robotników i nie dopuszcza do tego fabrykantów, postanowiłem go zgładzić. Sam starałem się należeć do partii bojowej PPS, a gdy wyrok śmierci zapadł na Kunitzera, sam prosiłem, żeby wykonanie jego mnie powierzono. Dodano mnie towarzysza, z którym wspólnie zabiłem Kunitzera''. Nie chciał jednak wskazać, kim był jego wspólnik. Zapytany o Jędrasa, powiedział, że pierwszy raz go widzi.
Następnie wezwany został Jędras. Na pytanie, czy przyznaje się do winy, zaprzeczył. ''Tak, przyznałem się, lecz w obawie przed śmiercią - odparł, gdy przypomniano mu, że kilka miesięcy wcześniej mówił coś przeciwnego - gdyż ból od pobicia przez policję zmusił mnie do tego''. Oskarżony opowiedział, że policjanci zaczęli go bić jeszcze w pokoju hotelowym. Po pięciu godzinach brutalnego przesłuchania, o godz. 8 zaprowadzili go na komisariat. W południe przetransportowali go do wydziału śledczego, gdzie policja kontynuowała katowanie.
archiwalne
5 z 6
Wyrok za morderstwo
Po tych zeznaniach głos zabrali świadkowie. Żaden jednak nie mógł potwierdzić, że widział Jędrasa na rogu ulic Piotrkowskiej i Nawrot. Nawet policjanci Szluchin i Denisenko stwierdzili, że oskarżony jest zaledwie podobny do mężczyzny, za którym wtedy biegli. ''Był dobry zmrok, co utrudniało na odległość 20-25 kroków poznanie twarzy lub jakichkolwiek rysów'' - przyznał Denisenko.
Na świadka wezwano Bogusławskiego, naczelnika więzienia, który zainteresował się sprawą, gdy Jędras przyznał się do winy. Poprosił o widzenie z nim. Młody mężczyzna padł przed nim na kolana i błagał o pomoc, gdyż jest niewinny, a przyznał się jedynie wskutek strachu przed dalszym biciem. Po oględzinach lekarz stwierdził wiele świeżych siniaków na ciele Jędrasa. ''Szulc mówił tylko o jakimś Stefanie Orzechowskim'' - wspominał Bogusławski zeznania zabójcy Kunitzera. Wobec tego naczelnik podjął decyzję o zwolnieniu podejrzanego do domu. Powtórnie został aresztowany w grudniu.
Następnie zeznania złożył m.in. Deduchowski, u którego Jędras pracował przez sześć lat. Miał o nim jak najlepsze zdanie. To z jego bratem mężczyzna pojechał z Warszawy do Łodzi do pracy. Razem mieszkali w hotelu na jego rachunek.
Ustalenia śledczych podkopały zeznania pracowników apteki. Przysięgali, że Jędras był w pracy w chwili zamachu. Jeden nawet powiedział, że Jędras dał mu but, aby zaniósł do szewca i w jednym bucie siedział w aptece do godz. 20. Inny malarz rozmawiał z Jędrasem o farbach o godz. 18.
Wstęp do kariery
W końcu głos zabrał Hipolit Giegużyński, adwokat Jędrasa: ''Jak grom z jasnego nieba, tak wieść o zamordowaniu Juliusza Kunitzera zrobiła na mieszkańcach silne wrażenie. Policja zaskoczona tym wypadkiem, chcąc bronić swej reputacji, pod sugestią ludzi niewprawnych działała, korzystając z każdego podszeptu, łowiła ludzi, gdyż rozchodziło jej się nie tylko o sławę, ale i o nagrodę. Wszak wykrycie takiego zbrodniarza jest wstępem do kariery na urzędzie i dlatego oślepia. A dowodem jest wypadek z Jędrasem". Adwokat wykazał nieścisłości w zeznaniach Szołkiewicza, który raz twierdził, że Jędras przyznał się do morderstwa w hotelu, a raz w wydziale śledczym. Powołał się także na opinię naczelnika więzienia, który był również prokuratorem: "Nie powodował on się doniesieniem jakiegoś agenta policyjnego, który przez swą lekkomyślność lub chęć zarobku chciał człowieka zgubić. Panowie sędziowie, wszak ten Szulc, który sam siebie oskarża w tej zbrodni, szczerze mówi, że nie zna Jędrasa i nigdy go przedtem nie widział''.
Na koniec o głos zostali poproszeni oskarżeni. Szulc zaczął krytykować policję, w końcu zdenerwował się tak, że krzyczał i sędzia kazał go uciszyć. Jędras niemal szeptem poprosił o uniewinnienie. Sędziowie udali się na naradę.
Pół godziny później sędziowie wrócili na salę. Przewodniczący składu odczytał wyrok: Szulc został skazany na 15 lat ciężkich robót, a Jędras - uniewinniony. Ostatnie słowa zagłuszyły okrzyki rewolucyjne Szulca i szloch jego matki.
Drugiego zamachowca nigdy nie odnaleziono.
***
Prof. Kazimierz Badziak, łódzki historyk: ''Aresztowany Szulc konsekwentnie podawał w śledztwie i na procesie, że zabójstwa dokonał z polecenia Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS), a on sam był członkiem Organizacji Bojowej. Fakt ten nie został udokumentowany. Jest prawdopodobnym, że decyzję o zamachu podjęła jakaś komórka partyjna bez wiedzy i zgody kierownictwa''.
6 z 6
Juliusz Kunitzer: dobry czy zły fabrykant?
Jakub Tarka, Klub Miłośników Starych Tramwajów w Łodzi:
Juliusz Kunitzer to jeden z najważniejszych łódzkich fabrykantów. Jego zasługi dla naszego miasta są nie do przecenienia, a mimo to łodzianie o nim właściwie nie pamiętają. Jego kariera to klasyczna droga od pucybuta do milionera. Zaczynał w Łodzi jako szeregowy robotnik. W chwili śmierci był najbardziej wpływową osobą w mieście, choć wcale nie najbogatszą.
Przyczyn niepamięci łodzian jest wiele. Przede wszystkim Kunitzer nie zostawił po sobie tak spektakularnej wizualnie spuścizny, jak bogato zdobiony pałac Izraela Poznańskiego czy monumentalna przędzalnia Karola Scheiblera wraz z Księżym Młynem, uznane niedawno za pomniki historii. Oszpecana i mocno przekształcona przez lata WiMa czy leżącą na uboczu Ariadna, które powstały właśnie dzięki Kunitzerowi, nie mogą pełnić roli wizytówki. Prawdziwym pomnikiem Kunitzera są owoce jego bogatej działalności społecznej. To dzięki niemu przy ul. Narutowicza stoją okazałe gmachy dzisiejszego Collegium Anatomicum czy remontowanego właśnie Rektoratu UŁ (dawniej przytułek i szkoła). To zaangażowanie Kunitzera sprawiło, że w Kochanówce powstał funkcjonujący do dziś szpital. Nie myślimy o tym mijając te budynki, tak jak nie myślimy o Kunitzerze codziennie wsiadając do tramwaju. To przecież naturalne i oczywiste elementy krajobrazu, które służą wszystkim.
Skuteczność Kunitzera wielu uwierała. Do dziś funkcjonuje legenda "krwiożerczego kapitalisty". Pokutuje też mit, że to on nasłał wojsko na strajkujących robotników, mimo że wszystkie wiarygodne wskazówki temu przeczą. Mit bardzo wygodny dla propagandystów okresu PRL, ale daleki od prawdy. Jeszcze dziś niektórzy wytykają Kunitzerowi znajomości w sferach władzy, zupełnie zapominając, że dzięki tym znajomościom udawało się załatwić dla Łodzi wiele spraw. Manifestował przy tym swoją polskość.
110. rocznica śmierci Kunitzera będąca również rocznicą Rewolucji 1905 r. jest dobrą okazją do rozliczenia spuścizny łódzkich fabrykantów i obalenia krążących o nich mitów. Do pogodzenia się z tym, że każdy z przemysłowców ma coś na sumieniu. Ale także do przywrócenia należnej Kunitzerowi pozycji wśród najwybitniejszych mieszkańców naszego miasta - fabrykantów, społeczników i filantropów.
Michał Gauza, Klub Krytyki Politycznej w Łodzi, autor strony rewolucja1905.pl:
Juliusz Kunitzer musi być oceniany niejednoznacznie, tak jak większość fabrykantów, bezkrytycznie wynoszonych od kilku lat na piedestał.
Był przedsiębiorcą, który w szczególnym stopniu korzystał ze specyficznych warunków ekonomicznych zaboru rosyjskiego, a więc nadwyżki tanich rąk do pracy w postaci ludności wiejskiej po zniesieniu pańszczyzny. Robotnicy pozbawieni byli praw, pracowali przeciętnie 12 godzin dziennie w ciężkich warunkach (skutkiem tego m.in. średni wiek łódzkiej włókniarki wynosił 40 lat). Nie mogli strajkować, nie było urlopów, emerytur czy ubezpieczeń od wypadku. Zarobki były głodowe, a mieszkania przeludnione. Kontrastowało to z majątkiem Kunitzera, zwłaszcza że fabrykant płacił jedną z niższych pensji, a po majowych strajkach w 1891 r. dopiero władze wymusiły na nim podwyżkę. W 1892 r. wybuchł "bunt łódzki", który objął strajkiem niemal wszystkie łódzkie zakłady, a Kunitzer należał do obozu fabrykantów przeciwnych ustępstwom na rzecz robotników. W 1894 r. był on głównym fundatorem cerkwi garnizonowej św. Aleksego w Łodzi, utworzonej na potrzeby 37. Jekaterynburskiego Pułku Piechoty, który został sprowadzony do miasta w trakcie powstania styczniowego i wziął udział w brutalnym stłumieniu ''buntu łódzkiego''.
Kunitzer w czasie rewolucji 1905 r. stawiał na twardą rozprawę z robotnikami. Dwukrotnie podpisał się pod depeszą wzywającą władze do wzmocnienia garnizonu wojskowego. Do pierwszego krwawego starcia w mieście doszło właśnie w fabryce Heinzla i Kunitzera, gdzie wojskiem rozpędzono demonstrantów. Zginęło osiem osób, a 23 zostały ranne. W kwietniu apelował do władz o aresztowanie robotników prowadzących strajk okupacyjny w fabryce. Jako jeden z pierwszych zastosował lokaut, czyli masowe zwolnienia, do złamania oporu pracowników. Gdy w czerwcu 1905 r. wybuchło powstanie łódzkie, prosił wraz z Biedermannem o szybką interwencję wojska, aby stłumić protesty - a miały one głównie charakter narodowowyzwoleńczy. Kunitzer słusznie zapracował sobie na złą opinię. Nie była to ''czarna legenda'' sfabrykowana przez socjalistów. Prawdopodobnie dlatego padł ofiarą rozgoryczonych zamachowców.
Całkowite potępienie Kunitzera byłoby jednak nieuczciwe, bo mimo złego traktowania pracowników, miał on zasługi na polu filantropii - nawet w testamencie zapisał dużą sumę na instytucje dobroczynne. Choć niektóre "osiągnięcia" warto tu odczarować. Przytaczany ochoczo fakt budowy szpitala dla robotników niekoniecznie był związany z troską Kunitzera, ale z prawem carskim, które wymagało od przemysłowców posiadania w dużych zakładach jednego szpitalnego łóżka na 100 robotników. Obowiązkiem było zatrudnianie lekarza fabrycznego.
Pamięć o postaciach z przeszłości powinna być mądra, a czarnych kart nie wolno ukrywać. Fabrykanci, tacy jak Kunitzer, mogą być pretekstem do dyskusji, ale nie bezkrytycznym wzorcem.
Wkrótce po śmierci Juliusza Kunitzera jego willę na rogu Kościuszki i 6 sierpnia rozebrano, a w jej miejsce zbudowano reprezentacyjny gmach Banku Handlowego, obecne PKO.
Wszystkie komentarze