Polska 2015. Reż. Marcin Koszałka. Aktorzy: Filip Pławiak, Adam Woronowicz, Julia Kijowska
Marcin Koszałka na tropie PRL-owskiego seryjnego mordercy. Tym razem reżyser porzuca formę dokumentu dla fabuły skrojonej pod widzów lubiących wyzwania.
Nie każda opowieść o seryjnym mordercy musi być thrillerem. Lecz jeśli już patrzę mu prosto w oczy, chciałbym poczuć emocje. A z tym u Koszałki jest problem. Co nie znaczy, że to film zły.
Ceniony dokumentalista i operator przyznaje, że jego debiut fabularny w 50 procentach tworzy atmosfera, reszta to postaci oraz interakcje pomiędzy nimi. Przyjmując ten podział, 3 z 4 gwiazdek "Czerwony pająk" dostaje ode mnie właśnie za gęsty klimat.
Kraków połowy lat 60. ubiegłego wieku to miasto mroczne i przygnębiające, ponuro wyglądają puste ulice itd. Każdy kadr wydaje się przemyślany, stylizacja również. Szkoda, że w tej po mistrzowsku wykreowanej przestrzeni rozgrywa się historia pozbawiona przez konstrukcję scenariusza "mięsa".
Zdolny sportowiec przed egzaminami na medycynę nawiązuje relację z seryjnym mordercą terroryzującym Kraków. To opowieść inspirowana zarówno losem autentycznych postaci, jak i miejskimi legendami. Reżyser prowadzi ją bardzo precyzyjnie poprzez obraz. Chłodny minimalizm, dystans, z jakiego obserwuje swoich bohaterów udziela się widzowi. Ale przez to całość staje się coraz bardziej obojętna.
Rozumiem intencje - próbę autorskich rozważań o naturze zbrodni, grę niedopowiedzeniami, unikanie epatowania przemocą, ale mam wrażenie, że uciekając od klisz kina gatunkowego Koszałka zapędził się w ślepy zaułek. Żałuję, że nie pozwala się nam się ubrudzić: zajrzeć w zakamarki umysłu mordercy. Zło traci swój magnetyzm. Tajemnica jest ważna, oczywiście, ale na zbyt wiele pytań nie otrzymujemy odpowiedzi, pewnych rzeczy np. motywacji bohaterów, możemy się tylko domyślać. Koszałka podrzuca tropy związane z domem rodzinnym, potrzebą przekraczania granic i pragnieniem sławy, jednak one nie do końca przekonują.
"Czerwony pająk" to porządne kino, ale niewykorzystana szansa na wybitne dzieło. Odpowiednio dobranym aktorom (duet Pławiak-Woronowicz, na drugim planie m.in. Kijowska) wiele nie można zarzucić. Reżyserowi i scenarzystom (scenariusz z Koszałką współtworzył Łukasz M. Maciejewski) - owszem. W istotnych momentach brakuje dramaturgii, przydałby się odrobinę mocniejszy ton.
A może Koszałka trafia w sedno, przewrotnie zauważając, że mitologizujemy zbrodnię, a w tym, który ją popełnia, na siłę chcemy widzieć mieszankę szaleństwa i geniuszu? Chyba, że to już moja interpretacja?
Charlie, Cinema City, Helios Sukcesja, Silver Screen
Wszystkie komentarze