Łódź - zwłoki oparte o drzewo
Na przełomie maja i czerwca łódzcy policjanci, znajomi ze studiów, przyjaciele, partner i rodzina poszukiwali 25-letniej Aleksandry Maliszewskiej, która w Dzień Matki wyszła z domu i nie wróciła. Ostatni raz kobieta widziana była w mieszkaniu, które wynajmowała ze swoim partnerem przy al. Śmigłego-Rydza w Łodzi.
Dziewczyna nie miała żadnych sprecyzowanych planów. Nie była też z nikim umówiona. Po sprawdzeniu historii jej komputera udało się ustalić, że jeszcze ok. godz. 13 była w domu. Przeglądała strony internetowe, z których wynika, że zastanawiała się, co zrobić na obiad.
W domu nie znaleziono żadnych śladów świadczących o tym, że zaginiona mogła chcieć zniknąć. Wszystko wskazywało na to, że wyszła na chwilę. Było zimno i padał deszcz, a ona założyła cienką skórzaną kurtkę i lekkie trampki. Przy sobie miała tylko podręczną torebkę z dokumentami i telefonem. Ten od tego czasu był nieaktywny, chociaż - jak twierdził jej partner -kobieta ładowała baterię przez całą poprzedzającą zniknięcie noc.
Zaginięcie Aleksandry na policji zgłosił jej partner, zaniepokojony brakiem kontaktu z dziewczyną. Razem z grupą przyjaciół natychmiast rozpoczął poszukiwania. Sprawdzono szpitale, izby wytrzeźwień, pobliskie krzaki i zakamarki. Obdzwoniono znajomych i łódzkie hostele. Sprawa została nagłośniona m.in. przez łódzką ''Wyborczą''. Coraz więcej ludzi oferowało swoją pomoc. Około 30 młodych osób przeczesywało znajdujące się na Widzewie i Dąbrowie ogródki działkowe, stawy, parki i osiedla. Po drodze rozklejali informację o zaginięciu. W sprawę włączył się były detektyw Krzysztof Rutkowski.
rd
Niestety 18 czerwca w Łodzi znaleziono zwłoki młodej kobiety. Była to poszukiwana Aleksandra. Siedziała oparta o drzewo. Bezpośrednio przy zwłokach studentki, policjanci znaleźli ostre narzędzie. Okazało się, że kobieta popełniła samobójstwo.
Wszystkie komentarze