Rozliczony z życiem
Prof. Waldemar Machała, kierownik Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii Centrum Kliniczno-Dydaktycznego im. WAM: - We wrześniu 1989 roku zacząłem jeździć w pogotowiu. I od razu bałamutnie uznałem, że mam wystarczającą wiedzę, by ratować ludzi. Karetki dzieliły się wówczas na ogólnochorobowe i ?R?. Te pierwsze - w fiatach 125p kombi, a erki - w nysach. Cztery pierwsze lata spędziłem w dużym fiacie, podróżując na tapicerce, do której zimą przymarzały spodnie. Na Bałutach przemierzyliśmy setki kilometrów, zaliczyliśmy setki adresów i równie dużo twarzy. I to wtedy przeżyłem moją pierwszą ?służbową? śmierć.
Tuż przed świętami Bożego Narodzenia zostaliśmy wezwani do bloku w okolicy jednego z łódzkich cmentarzy. Trafiłbym tam i dziś. To było mieszkanie osoby lubiącej czytać, pachnące starymi książkami i starymi meblami. Do osiemdziesięciokilkuletniego ojca przyjechała jego córka, lat sześćdziesiąt parę. A przyjechała do niego po 20 czy 30 latach niewidzenia. Po to, by się pogodzić. I gdy tak się już stało, ojciec dostał zawału serca. Reanimowaliśmy go, ale bezskutecznie. A robiliśmy to przy córce. Po tylu latach wiem, że wypraszanie rodzin podczas reanimacji jest bardziej nieetyczne niż zgoda na to, by zostali.
To był mój pierwszy pacjent, który zmarł. Dziś wiem, że miał w sumie wyjątkowe szczęście, bo umarł rozliczony z życiem. Wtedy myślałem, że to katastrofa. Akurat się pogodził, a my nie umiemy go uratować. Nie mogłem w tę śmierć uwierzyć. Byłem nabity wiedzą, a chory śmiał mi umrzeć. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że ten człowiek wieszczy coś, o czym dopiero po latach będę w pełni przekonany. Że osoby pogodzone z losem znoszą śmierć dużo spokojniej niż ci, którzy czują, że pewnych spraw nie załatwili.
Wszystkie komentarze