Zanim na ulicach w centrum Łodzi zaczęły królować kebaby i otwierały się kolejne restauracje z kuchnią z całego świata, jadaliśmy w barach mlecznych i budkach z hamburgerami w polskiej wersji: z furą surówek przykrytych keczupem i majonezem, koniecznie z wbitym plastikowym widelcem oraz z kuchnią chińską. Bary i budki zniknęły. Powspominajmy.
REKLAMA
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
1 z 9
Bar Smakosz przy Struga 7
Legendarny bar został zamknięty 10 lat temu po 40 latach działalności. "Nie będzie już leniwych za 5,50 i kapuśniaku z prażokami. Najsłynniejszy łódzki bar mleczny Smakosz, na którym wychowały się całe pokolenia łodzian, po ponad 40 latach zamyka się" - pisaliśmy w 2011 roku.
Wszystko było robione ręcznie i z naturalnych składników. Żadnej maszynowej produkcji i proszków. Ciasto wygniatały kucharki, ziemniaki gotowały i smażyły na węglowej kuchni. Jabłuszka w cieście formowane były ręcznie. Nawet kompot robiony był na miejscu. Na zapleczu w beczkach kisiła się kapusta. W ogromnych 50-litrowych garach gotowały się zupy. W poniedziałek ogórkowa, we wtorek grochowa, a w środę krupnik.
Przed laty Smakosz czynny był już od godz. 6 i można było w nim zjeść śniadanie. Schodziło nawet 400 bułek. Niedługo przed zamknięciem baru, który tracił klientów, już tylko 10.
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
2 z 9
Bar Oaza przy dworcu Fabrycznym
Rok później zniknęła Oaza na rogu POW i Składowej. Przez dziesięciolecia stołowali się tam okoliczni mieszkańcy, studenci i przede wszystkim pasażerowie korzystający z dworca Łódź Fabryczna. Bar był tuż obok. Dzisiaj nie ma już po nim śladu. Nie ma nawet kamienicy, która po części się zawaliła i została zburzona. Prywatny właściciel ma postawić nową, ale dla baru mlecznego miejsca już z pewnością nie będzie.
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Gdy zamykano go w 2012 roku łodzianie organizowali się w mediach społecznościowych, by zjeść w Oazie obiad. Zapisało się 650 osób, ale baru i tak nie udało się uratować.
"Mówiąc delikatnie - lata świetności ten lokal ma za sobą: na zewnątrz straszą obdrapany mur i stare okna, wewnątrz nie lepiej: z sufitu sypie się farba, stoliki są starsze niż ludzie urodzeni w latach 80. Nie ma obrusów, ba, nawet cerat na stołach też tu nie ma. Czas się zatrzymał: ściany zdobi lamperia, wisi jadłospis, a w nim dania i ceny też z poprzedniej epoki: mleko gotowane (1,10 zł), kakao (1,50), jajecznica z dwóch jaj (2,40), makaron z mlekiem (2,50), ryż z mlekiem (2,50), zupa owocowa z makaronem (3,20)" - pisaliśmy przed prawie 10 laty.
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
3 z 9
Bar Ludowy przy Zarzewskiej
W 2013 roku zniknął Ludowy na rogu Zarzewskiej i Rzgowskiej. Prywatny właściciel kamienicy wypowiedział umowę. Powstał tam Freshmarket, a potem Żabka.
Ludowy działał 40 lat. "Od dawna niewiele się tu zmieniło: boazeria na ścianach, dwa okienka - w jednym się zamawia i odbiera posiłki, w drugim oddaje. Do tego dwie tablice z jadłospisem - obiadowym i śniadaniowym. Ceny? Kawa - 1,50 zł, zupa mleczna - 2 zł, jajecznica - 3 zł, żurek z jajkiem - 3 zł, pomidorowa z makaronem - 2,80 zł, pieczeń wieprzowa w sosie z ziemniakami i buraczkami - 14,50 zł, pierogi z jagodami - 9 zł. Chętnych na tanie dania domowe nie brakuje: w Ludowym stołują się zarówno mieszkający w pobliżu emeryci, handlarze z "Górniaka", ale też studenci" - pisaliśmy tuż przed zamknięciem.
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
4 z 9
Dietetyczna przy Zielonej
Oczywiście barów mlecznych w Łodzi, w centrum i poza nim, było znacznie więcej. Większość się zamknęła. Oczywiście wciąż można znaleźć restauracje serwujące dania kuchni polskiej, ale to już nie ten sam klimat.
Bardzo smaczny obiad wciąż można zjeść w Dietetycznej przy ul. Zielonej 5/7, która ma ponad 50-letnią tradycję. Nie jest to typowy bar mleczny, a jadłodajnia.
"Nie korzystamy z konserwantów i polepszaczy smaku. Nasz lokal to ponad 50 lat tradycji, która dzięki swojej naturalności jest w stanie sprostać wyzwaniom stawianym nam przez coraz szybsze tempo życia. Jeżeli chcesz zjeść tradycyjnie, zdrowo i mądrze to jedynym takim miejscem w Łodzi jest Jadłodajnia Dietetyczna" - czytamy na stronie.
Nie jest tanio, ale z pewnością zdrowo.
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
5 z 9
Budki spod Centrala
Pasażerowie korzystający obecnie z przystanku Centrum (stajnia jednorożców) mogą kupić coś na szybko m.in. w piekarni gruzińskiej. Kiedyś jadało się u Gosi i Zosi. W budkach przy Centralu od lat 90. przed około 20 lat serwowano głównie hamburgery po polsku, ale były też hot dogi, zapiekanki i inne uliczne przysmaki. Surówki wręcz wysypywały się z bułki.
Przy okazji budowy trasy W-Z budki zostały rozebrane kilka lat temu i pozostały już tylko wspomnienia.
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
6 z 9
Budki na Piotrkowskiej i na placu Wolności
Zjeść hamburgera na szybko można było też po drugiej stronie al. Piłsudskiego, m.in. w blisko pizzerii In Centro i przede wszystkim po drugiej stronie. Budki, także z chińskim jedzeniem, stały w rzędzie na terenie, na którym obecnie swój apartamentowiec chce postawić łódzki biznesmen Piotr Misztal.
Swoją renomę miały też "restauracje" na placu Wolności.
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
7 z 9
Budki przed Fabrycznym
Popularne wśród pasażerów korzystających w dworca Łódź Fabryczna były też budki ustawione wzdłuż w kierunku ul. Kilińskiego. Tam też można było zjeść m.in. hamburgery, czy dania kuchni chińskiej.
Zniknęły, gdy stary dworzec był przygotowywany do wyburzenia. Nigdy już nie wróciły.
"Pani Krystyna zwykle otwierała swoją budkę z hamburgerami przy dworcu Łódź Fabryczna o ósmej. W poniedziałek na miejscu była przed szóstą. - Dostałam ultimatum od magistratu: albo budka do wtorku zostanie sprzątnięta, albo miasto ją wywiezie - opowiada. - Przyszłam wcześniej, żeby zrobić jeszcze jakiś utarg. Zarobiłam sto złotych. Przed dziewiątą sprzedałam ostatnią zapiekankę. Później wyłączyli mi prąd.
Pan Krystyna na dworcu przesiedziała 15 lat. Przez dziesięć pracowała jako sprzedawca, pięć lat temu kupiła własny punkt gastronomiczny z hot dogami, hamburgerami i zapiekankami. - Za budkę zapłaciłam osiem tysięcy złotych - wspomina. - Nie powiem, za ile musiałam ją sprzedać, bo mi wstyd. Za małą część wartości kupił ją mężczyzna, który takie obiekty remontuje i odsprzedaje." - relacjonowaliśmy w 2011 roku.
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
8 z 9
Bonanza
Kultowy bar przy Fabrycznym, który chyba jako pierwszy w Łodzi serwował nie polskie, ale amerykańskie hamburgery: zapakowany w papier, z prażoną cebulką.
Nazwa nawiązywała do popularnego zwłaszcza w latach 60. serialu.
Bonanza, tak jak inne bary w tej okolicy, zniknął wraz ze starym dworcem. Kilka lat temu pojawił się pomysł, by wrócił w nowej odsłonie, ale raczej był to happening. Na dworcu do dzisiaj nie ma bowiem żadnego baru czy restauracji.
Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Wyborcza.pl
9 z 9
Teraz kebab
Dajcie znać w komentarzach, po jakich barach sprzed lat tęsknicie: gdzie smakowało wam najbardziej?
Ciekawe, czy za jakiś czas będziemy wspominać bary z kebabami, które wyparły bary i budki sprzed lat...
Był jeszcze "chinatown" tam gdzie dziś jest wejście do OFF Piotrkowskiej.
A jedna z "bud" z placu Wolności przeniosła się w cywilizowane warunki i właścicielka działa jako Bistro Pauza w budynku Magdy przy wejściu do mini-marketu spożywczego. I są tam nadal te nasze łódzkie burgery z górą sałatek na wierzchu :)
Bar mleczny był dla ludzi. Wiele miast nadal ma i jadają w nich tłumy. A do luksusowej restauracji z obiadem za 30 I więcej zł wchodzi się maksymalnie raz na rok.
Bary mleczne były socjalistyczną odpowiedzią na błyskawicznie rozwijające się w latach 60tych i 70tych sieci fast food'ów. Siermiężne, monotonne, takie ludowe...
I założę się, że nie chciałbyś wniknąć w standardy higieniczne takich budek Zośka, barów Smakosz, czy Oaza czy Bonanza przy Dworcu Fabrycznym.
Właściciele tych przybytków - robiąc majątki na sprzedaży w latach 70tych i 80tych - nie zauważyli błyskawicznie zmieniającego się rynku gastronomicznego.
No, ale jak wiemy, to wszystko wina Balcerowicza, że teraz mamy konkurencję, o niebo wyższe standardy higieniczne. O uprzejmości w stronę klienta nie wspominam...
@rtrwt Co prawda historia barów mlecznych sięga IIRP i pewnie niejeden obywatel tejże dzięki nim mógł zjeść coś w przystępnych cenach w czasach Wielkiego Kryzysu, który i na IIRP odcisnął swe piętno, ale zawsze znajdzie się taki, co wrzaśnie „PRL!” czy „KOMUNIZM!”, a potem Doda „Hail Balcerowicz!”.
Zatem co jest złego w tanich, dotowanych jadłodajniach, prócz tego, że nie spełniają standardów prestiżu Panicza?
Wszystkie komentarze
To tylko sentyment.
Jedzenie? Wg dzisiejszych podstawowych standardów - syf.
A jedna z "bud" z placu Wolności przeniosła się w cywilizowane warunki i właścicielka działa jako Bistro Pauza w budynku Magdy przy wejściu do mini-marketu spożywczego. I są tam nadal te nasze łódzkie burgery z górą sałatek na wierzchu :)
Luksusowa restauracja i obiad za 30 zł? Chyba przystawka...
Proszę cię...
Bary mleczne były socjalistyczną odpowiedzią na błyskawicznie rozwijające się w latach 60tych i 70tych sieci fast food'ów. Siermiężne, monotonne, takie ludowe...
I założę się, że nie chciałbyś wniknąć w standardy higieniczne takich budek Zośka, barów Smakosz, czy Oaza czy Bonanza przy Dworcu Fabrycznym.
Właściciele tych przybytków - robiąc majątki na sprzedaży w latach 70tych i 80tych - nie zauważyli błyskawicznie zmieniającego się rynku gastronomicznego.
No, ale jak wiemy, to wszystko wina Balcerowicza, że teraz mamy konkurencję, o niebo wyższe standardy higieniczne. O uprzejmości w stronę klienta nie wspominam...
Co prawda historia barów mlecznych sięga IIRP i pewnie niejeden obywatel tejże dzięki nim mógł zjeść coś w przystępnych cenach w czasach Wielkiego Kryzysu, który i na IIRP odcisnął swe piętno, ale zawsze znajdzie się taki, co wrzaśnie „PRL!” czy „KOMUNIZM!”, a potem Doda „Hail Balcerowicz!”.
Zatem co jest złego w tanich, dotowanych jadłodajniach, prócz tego, że nie spełniają standardów prestiżu Panicza?