- Przychodzili lekarze, artyści, pracownicy fabryk. Suszarki pracowały do późnego wieczoru - opowiada fryzjerka Barbara Guryn z zakładu przy ul. Sienkiewicza, najstarszego w Łodzi.
Fryzjerki mówią, że się boją. Bardziej bankructwa niż zakażenia koronawirusem. Anna: - To nie jest tak, że bezmyślnie ryzykuję zdrowie i życie. Ja to dobrze przemyślałam. Boję się jak cholera. Ale pracuję, bo nie chcę głodować.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.