- W najbliższych miesiącach problem z fentanylem może wzrosnąć - uważa Adam Stępka z łódzkiego pogotowia ratunkowego.
15-latka dostała ataku epilepsji w drodze do szkoły. Pobliski szpital nie interweniował i kazał dzwonić pod numer 112. Pytamy dyrekcję, dlaczego.
Pacjenci oszczędzają na lekach. Do lekarza nie mogą się dostać. A zatem - dzwonią po pogotowie ratunkowe.
Pogotowie na sygnale. Ratownicy wbiegają w pośpiechu, bo życie pacjentki jest zagrożone. Wynoszą chorą na noszach. A za wycieraczką karetki wiadomość: "Ku...o", "Szmato".
Agresywny pacjent rzucił się na ratownika medycznego. Chciał bić, zerwał mu z twarzy maseczkę i rzucił w głowę butelką. Interweniowała policja.
- Kiedy dochodzi do zatrzymania krążenia, pomoc musi nadejść w ciągu pięciu, najwyżej sześciu minut. W Łodzi, w koszmarnych korkach, to bywa niemożliwe - mówi Adam Stępka z łódzkiego pogotowia. - Znaleźliśmy na to sposób.
Pacjent groźbę spełnił. - Co piąta nasza wizyta to atak - mówi rzecznik pogotowia ratunkowego w Łodzi.
W łódzkim pogotowiu zmieniają taktykę: - Napaści na naszych ratowników to codzienność, ale nie będziemy mówić o kolejnych atakach, tylko o karach dla agresorów. Oby jak najsurowszych!
Trudno poradzić sobie z frustracją, gdy jedzie się do pacjenta, który absolutnie nie wymaga interwencji pogotowia.
Ratownicy medyczni tworzą mapę, na której umieszczają wpisy o patologiach w systemie ratownictwa w całym kraju. Alarmujące wieści nadeszły z Wielunia: "Lekarz dyżurujący około dziesięciu dób w miesiącu znaleziony w pokoju z objawami udaru"
Po akcji ratowniczej zobaczyłam pustą ulicę i sześć gumowych, niebieskich rękawiczek rzuconych ot tak - denerwuje się czytelniczka i przysyła do redakcji zdjęcie. - To nie my - odpowiadają zgodnie i w pogotowiu, i w straży miejskiej
Znajomi tłumaczyli policjantom i ratownikom, że 19-latek nie pił alkoholu, nie brał narkotyków. Mówili, że trzeba mu pomóc, bo uderzył głową o beton. Ci, nie wierzyli w ich słowa. Chłopak zmarł.
Pogotowie organizuje kolejne nabory, ale sytuacja się nie poprawia. Brakuje nawet kilkudziesięciu ratowników. - Gdyby nie pracownicy kontraktowi, pogotowie trzeba by zamknąć z dnia na dzień. A będzie jeszcze gorzej, bo to skrajnie ciężki i źle płatny zawód - alarmuje Paweł Horoszczak, związkowiec.
Jeden z ratowników medycznych, którzy w czwartek (29 listopada) udzielali pomocy pijanemu mężczyźnie, przekonał się, że jego praca bywa niebezpieczna. Gdyby nie kolega, mógłby zginąć.
Te szacunki szokują. Aż 20 proc. interwencji pogotowia ratunkowego w Łodzi to nieuzasadnione wezwania do placówek podstawowej lub nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej. Co ciekawe, karetkę wzywają... sami lekarze.
- Takiego poruszenia się nie spodziewałam. W stacji krwiodawstwa trzeba było uruchomić dodatkowe stanowisko, bo tylu było chętnych do oddania krwi - mówi dr Renata Warężak-Kuciel, dyrektor medyczny łódzkiego pogotowia. - Oby to pomogło!
Do groźnie wyglądającego wypadku doszło popołudniem przy skrzyżowaniu ul. Pradnej i al. Matek Polskich. Karetka po zderzeniu z Jaguarem przewróciła się na bok. Na szczęście nikt nie ucierpiał.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.